sobota, 20 października 2012

Marysia...

Ocalić od zapomnienia... już czas aby założyć historyczny portal o Kolbuszowej.




NIENAWIŚĆ, MIŁOŚĆ, BIUROKRACJA

     Rachela Kalfus urodziła się prawdopodobnie 18 września 1941 roku  w Niepołomicach , jako córka Jakuba Kalfusa ( 1906 – 1942 ) i Cibory ( Czesi ) z domu Fertig. Jej rodzice posiadali tam sklep korzenny i skład węgla. W 1942 ojciec ginie prawdopodobnie w Oświęcimiu, a matka w Bełżcu .

   W sierpniu 1942 roku Rachela ( legitymizująca się wówczas fałszywymi dokumentami aryjskimi, to znaczy świadectwem chrztu (z datą 7.X.1941) wystawionym przez parafię na Zwierzyńcu w Krakowie. Nosi w nim imię Maria i nazwisko Skrzydlewska.)
zostaje przywieziona do Kolbuszowej przez panią Florentynę Stanek (Sławek ?) z Krakowa, zamieszkałą wówczas w Niepołomicach. Przywozi ją ona do swojej siostry Januszewskiej ,wdowy po Karolu, mieszkającej w Kolbuszowej Dolnej z prośbą, aby ona zajęła się dzieckiem, bo sama ze względu na ciężkie warunki materialne nie może tego zrobić. Pani ta jednak ma już  wówczas 70 lat i nie decyduje się na wychowywanie dziewczynki. Obydwie postanawiają więc oddać dziecko do adopcji ewentualnym chętnym i rozgłaszają swe postanowienie w mieście.

7 września 1942 roku decyduje się na to moja babcia Cecylia (Celina) Dudzińska ( ceniona wówczas w Kolbuszowej akuszerka) i zabiera dziecko do swojego domu przy ulicy Piłsudskiego nr 36 (dziś 37).

Trzeba dodać, że w tym czasie  mieszka u niej jej dwudziestojednoletnia córka Helena, moja mama, po mężu Czartoryska, uciekinierka z terenów zajętych przez ZSRR ( po aresztowaniu męża przez sowietów w Nadwórnej koło Zaleszczyk). W 1939 roku Helena straciła córeczkę Krystynę, która umarła w parę miesięcy po urodzeniu. Bez wahania więc teraz osierocona matka postanawia przyjąć maleńką sierotkę za swoje dziecko.

Babcia Celina posiada wtedy dwa domy . Stary pod numerem 36, w którym mieszka i nowy wybudowany  tuż obok w 1934 roku, oznaczony wtedy numerem 34 a, który zaraz po wybudowaniu wynajęła rodzinie Kraussów. Rodzina ta składała się: z Ludwika Kraussa inspektora Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych w Kolbuszowej, jego żony Marii (nie pracującej) i małoletniej córki Kazimiery. Ludwik, oficer rezerwy wojska polskiego w 1939 roku dostał się do niewoli niemieckiej, w której przebywał do końca okupacji. Jego żona Maria podpisała volkslistę ( na co on nie wyraził zgody) i od tego czasu zaczęły się z  kłopoty, ponieważ postanowiła przywłaszczyć sobie wynajmowany budynek . Przestała płacić czynsz, dewastowała otoczenie domu, a przede wszystkim  zaczęła odnosić się wrogo do jego właścicielki.

     11.września 1942 roku, a więc cztery dni po przyjęciu dziecka przez Celinę i Helenę, Kraussowa  postanawia wykorzystać nadarzającą się okazję i idzie z donosem do miejscowego landkomisariatu. Nie zastając landkomisarza  informuje urzędujące tam sekretarki : panią Krystynę Kotulecką i panią Helenę Iwaśkow o tym, że jej gospodyni Celina Dudzińska wraz ze swoją córką Heleną wychowują żydowskie dziecko. Od nich właśnie, już tego samego dnia zainteresowane  dowiadują się o tym niepokojącym fakcie , a 15 października  przychodzi do nich żandarm niemiecki, by sprawdzić czy rzeczywiście rzecz taka ma miejsce. Powołuje się on wówczas na anonim, podpisany „ eine Polen „ ( Polak ) , który (11 września) otrzymał landkomisarz .

         23 października babcia Celina wraz z panią Januszewską idzie do landkomisarza z prośbą o zezwolenie na wypowiedzenie mieszkania swojej lokatorce, motywując  prośbę jej jawną wrogością do siebie, czego przejawem są między innymi rozpowszechniane po mieście insynuacje o przechowywaniu przez nią żydowskiego dziecka.
Landkomisarz proponuje wówczas przekazanie sprawy sądowi. Dudzińska decyduje się na to i przy pomocy mecenasa Tadeusza Drozdowskiego oskarża Kraussową o próbę zniesławienia i spowodowania zagrożenia życia całej swojej rodziny, ponieważ ( o czym dobrze wie oskarżona ) zgodnie z rozporządzeniem  gubernatora Hansa Franka z dnia 15 października 1941 roku każdy kto pomaga Żydom - podlega karze śmierci.

    W konsekwencji tej decyzji  moja babcia jest wzywana do rzeszowskiego gestapo, gdzie między innymi widzi na korytarzu gestapowca z psem wilczurem i krew na ścianach pokoju przesłuchań . Napięcie, które wtedy przeżywa jest tak wielkie, że mimo tego, iż nikt jej fizycznie nie krzywdzi i bez kłopotów opuszcza to miejsce, odreagowując później przez kilka dni nie może mówić i chodzić.

Przez następne tygodnie urzędnicy niemieccy wnikliwie sprawdzają dokumenty Racheli i rodzina żyje w tym czasie w wielkim niepokoju o swoją przyszłość, są one na szczęście  wiarygodne , a wymyślona opowieść o śmierci  rodziców dziewczynki  prawdopodobna, bo rzecz cała kończy się ugodą między Dudzińską a Kraussową zawartą w Kolbuszowskim Sądzie Grodzkim 9 grudnia 1942 roku, w której, cyt. :

„ Oskarżona Maria Kraus przeprasza oskarżycielkę  prywatną Cecylię Dudzińską za pomówienie o chowanie żydowskiego dziecka i zarzut ten cofa oraz oświadcza, że zarzut ten poczyniła jedynie pod wpływem błędnych informacji osób trzecich, bez konkretnych podstaw.”

Dudzińska zobowiązała się jednocześnie do nie żądania ukarania jej za zniesławienie, nakazując jednocześnie, by natychmiast wyprowadziła się z jej domu.
To ostatnie nie było jednak łatwe i Kraussowa wyprowadziła się dopiero po roku, bo przyjęła w międzyczasie jako swego sublokatora dyrektora stawów rybnych Antoniego Czernego i mogło to nastąpić dopiero po rozwiązaniu z nim umowy.

        Rachela / Marysia / (zwana przez domowników Pytką, bo ciekawa świata  zadawała im mnóstwo pytań) wychowuje się odtąd szczęśliwie w domu przy ul. Piłsudskiego, aż do końca wojny. Otoczona wielką miłością przybranej matki – Heleny i babki – Celiny oraz ciotek, wujków i ich dzieci.
Po wojnie w grudniu 1945 roku odezwał się z Anglii  mój ojciec a mąż Heleny - Michał , który przeszedł  szlak bojowy z generałem Andersem i był ranny pod Monte Cassino; zapowiedział swój powrót  i wyraził zgodę na adopcję dziecka.

        Tragedia wybuchła w 1946 roku, gdy Żydzi, wykonując postanowienia izraelskiego knesetu (?), zażądali  oddania dziewczynki.

Dla mamy i babci, był to szok, z którym nie mogły się pogodzić.

Twierdzono, że część najbliższej rodziny dziewczynki żyje i oczekuje na nią w USA. Mówiono, że rodzina poniosła straszliwe ofiary podczas holokaustu, więc tym bardziej jest ważne odzyskanie przez nią Racheli, która jest jedynym ocalałym dzieckiem w rodzinie.

Sprawa oparła się o sąd, ale ze wzglądu na pierwszeństwo biologicznej rodziny do  wychowania dziecka, a przede wszystkim na ścisłe egzekwowane zarządzenia urzędów żydowskich dotyczących bezwarunkowego powrotu dzieci ocalałych z wojny do wspólnot żydowskich - została przez adwokata wycofana, a więc de facto przegrana przez Helenę i Celinę.

Od tego momentu Żydzi starali się wywrzeć presję na przybraną rodzinę dziecka, tak, by ta dobrowolnie zgodziła się na jego oddanie. Wobec bezdusznego zarządzenia urzędników na nic się zdały tłumaczenia, prośby i łzy. Nikogo tak naprawdę nie obchodziły ani przeżycia Racheli ani Heleny, liczyło się tylko bezwzględne wykonanie ukazu.

   Ponieważ nachodzenia domu i nagabywania, a nawet próby przekupstwa  stawały się coraz częstsze Helena spróbowała jeszcze jednej, rozpaczliwej już formy obrony swej rodziny – ucieczki. Wyjechała więc z Rachelą do Szczecina, do brata swego męża, Czesława Czartoryskiego, który był księdzem i prowadził tam wówczas parafię. Niestety wytropiono je  i zagrożono porwaniem dziecka, jeśli mama nie zgodzi się na dobrowolne jego wydanie.

      W tej sytuacji Helena bardzo kochając swą przybraną córeczkę , a nie widząc już żadnego innego wyjścia postanowiła zrobić wszystko, co tylko możliwe, by zaoszczędzić jej jak najmniej cierpień.
Zgodziła się więc na powolne przygotowywanie dziecka do wyjazdu. Tolerowała odtąd obecność „cioci” i „wujka”, którzy przychodzili do domu, aby przyzwyczajać do siebie  dziewczynkę.

         W końcu nastąpił straszny dzień, kiedy z Marysią trzeba było się rozstać.

   Chcąc być jak najdłużej z córeczką i maksymalnie złagodzić jej ból mama Helena wsiadła w Sędziszowie wraz z nią i „ciocią” do krakowskiego pociągu, którym miały niby jechać w odwiedziny do „wujka”.
Dziecko dostało od „cioci” nową piękną lalkę i złoty zegarek, i bardzo cieszyło się podróżą.
   Ponieważ nowi opiekunowie dziecka nie wyrazili zgody na to, by  Helena odwiozła  dziewczynkę do celu podróży ( ani także na to, by później mogła się z nią kontaktować ), na stacji w Dębicy, gdy pociąg ruszał mama wyskoczyła z niego zostawiając dziewczynkę w wagonie.
   Z peronu  zapewniała jeszcze Marysię o swojej miłości , obiecując jej swój przyjazd do „cioci” w jak najbliższym czasie. 
    Dziecko rozpaczliwie wołało za matką z okna odjeżdżającego  pociągu , a ludzie, którzy to widzieli i sądzili, że  wyrzeka się dziecka dosłownie na nią pluli.

   Od tego czasu przez ponad dziesięć lat Helena nie miała żadnych wiadomości o swojej przybranej córeczce . Wszelkie próby jej odnalezienia spełzły na niczym.

Przeżyła to wszystko strasznie, wierzyła jednak, że przynajmniej Marysia odnajdzie szczęście w swojej prawdziwej rodzinie.
Nie wiedziała przecież, że przez cały rok 1946 dziecko wyczekiwało na nią, wystając przy drzwiach sierocińca (  „Koordynacja” ) w Łodzi i że potem wywieziono je wraz z innymi dziećmi zamiast do  rodziny w USA, do kolejnego domu dziecka w Montintin we Francji , a stamtąd w następnym 1947 roku do kibucu w Eretz w Izraelu.

Rozpacz opuszczonego dziecka ( któremu z niewiadomych powodów „świat się zawalił ”) i straszliwa tęsknota za matką skończyła się dla Marysi – Racheli  zapaleniem opon mózgowych , z którego z trudem udało się jej wyzdrowieć.

        Z kibucu w Eretz, być może  właśnie z powodu choroby, zabrała ją do siebie prawdopodobnie rzeczywista jej ciotka , siostra ojca , która przeżyła holokaust w Izraelu, do którego wyjechała z Niemiec tuż przed wybuchem wojny. Tam w nowym domu starano się wychować dziecko w niepamięci co do swego dzieciństwa, a później, gdy dorastało i zaczęło zadawać pytania zaczęto je, rzekomo dla jego dobra, wręcz okłamywać.
Twierdzono na przykład, że to nie miłość, a chęć zysku motywowała postępowanie Celiny i Heleny i była powodem ich działań podczas okupacji. Za ukrywanie Racheli miały bowiem otrzymać sowitą zapłatę, z której opłacono budowę domu stojącego do dzisiaj przy ulicy Piłsudskiego w Kolbuszowej.
Pomówienie to jest dosyć mizernej proweniencji, bo stary dom ( nr 36, dziś 37 ) liczy sobie prawie dwieście lat, a nowy ( nr 34a, obecnie 33 ) wybudowano w 1934 roku.

Wyraźnie  trzeba też zaznaczyć, że  Celina Dudzińska i Helena Czartoryska brały od pani Januszewskiej pod swój dach po prostu osierocone dziecko, Marysię Skrzydlewską i nawet do głowy im nie przyszło, jak do końca życia podkreślały, jakiekolwiek nawet bohaterstwo. Potem, gdy już przypuszczały, a nawet były pewne, jaka jest rzeczywista narodowość dziecka było im to całkowicie obojętne. Po prostu dziewczynka stała się członkiem ich rodziny i otoczyły ją wielką gorącą miłością.

Kiedy w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku wyjeżdżała z Kolbuszowej reszta Żydów jacy się tu uchowali, Celina błagała ich, by odnaleźli dziecko i przesłali chociaż lakoniczną wiadomość o tym, co się z nim dzieje.
Ku jej ogromnemu zaskoczeniu po pewnym czasie przyszedł list z Izraela, bez zwrotnego adresu, informujący o tym, że z Marysią jest wszystko w porządku i że naprawdę nazywa się ona Rachela Kalfus. Dołączono do niego także jej zdjęcie pod palmami.

    Potem była całkowita cisza aż do połowy lat siedemdziesiątych, gdy znowu pojawił się list, wysłany z Anglii, tym razem już od samej Racheli, pełen pytań i niepokojów o obrazy z dzieciństwa, które się jej natrętnie przypominały, a których nie potrafiła zrozumieć ( takie chociażby  jak : babcia z kozą ( babcia Celina ) , „biała Marysia”( Maryla Ziemiańska ) , czy- mama z koroną z włosów na głowie ( mama Helena z „gredką” )…) .

   Celina zmarła w 1962 roku, więc odpowiedziała na niego już tylko bardzo wzruszona Helena.

    Niestety po tym liście znowu nic już nie przyszło przez wiele kolejnych lat. Dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych ponownie pojawiły się listy i próby rozmów telefonicznych. Nie dały one  jednak możliwości rzeczywistego porozumienia, tym bardziej, że były najczęściej pisane i prowadzone w obcych dla nas językach i  w sumie bardziej denerwowały niż uspokajały Helenę.

   Wreszcie , w 1991 roku, bez zapowiedzi, Rachela przyjechała do Kolbuszowej.
Stało się to niestety w trzy miesiące po śmierci Heleny.

Pierwsze zetknięcie się Racheli z nami pełne było jej gwałtownych pretensji do mamy Heleny o odtrącenie jej w dzieciństwie, które nawet teraz bardzo trudno było jej wytłumaczyć (to, jak też i ogromną  tragedię matki) i złagodzić uraz.

W końcu w pełni zrozumiała, wówczas, gdy odnalazła w Izraelu ślady swej przeszłości (  żyjące osoby i resztki dokumentów ).

        Dwa lata potem z jej inicjatywy Helena Czartoryska otrzymała pośmiertnie medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”. Odebrały go jej dzieci Ewa i Adam w jerozolimskim Yad Vashem  13 września 1993 roku.

Dziś Rachela ( po mężu Jacobson ) jej mąż Daniel oraz ich córki Abigail i Noa są częścią naszej rodziny. Przynajmniej my tak uważamy.
Ewa Czartoryska - Sziler

Znaleziono na blogu pana Ryszarda Szilera

4 komentarze:

  1. Smutna historia. W tym przypadku choć częściowo wyjaśniona. W tysiące innych, że Polacy - sami antysemici, że w czasie wojny przechowywali Żydów tylko dla pieniędzy, potem ich wydawali, zabierali domy, urządzali pogromy, każą Żydzi wierzyć do dziś. Nawet jotradwanski i Magiel czasem dają się nabrać:(
    Dla Dzielnej Kobiety - R.I.P.
    T(ycha)W(oda)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywistość,nie jest ani czarna,ani biała.
      W Polsce, okupacje Niemiecką przeżyło około 100 tys Żydów.Ze wspomnień wiadomo że w akcję pomocy każdego "sąsiada" zaangażowanych było przynajmniej kilkanaście osób.To daje miliony ludzi...z drugiej strony zdewastowany (przez nas) kirkut potwierdza zupełnie inną wersję.Więc nasza dzisiejsza postawa bardzo wiele mówi...

      Usuń
  2. Świat opiera się na dwunastu sprawiedliwych.

    OdpowiedzUsuń
  3. W Kolbuszowej i okolicy żyją jeszcze ludzie żydowskiego pochodzenia uratowani przed działaniami okupanta. Niektórzy z nich może o tym nie wiedzą, inni nie mają pewności co do swojego pochodzenia, o niektórych pisano w miejscowej prasie... Powinni się też tu wypowiedzieć i opisać swoje przeżycia. Pamiętajmy, że ratowali ich Polacy, którzy niewiele mieli, a nad losem dzieci się ujęli... Wspaniała ludzka postawa, która ulegnie zapomnieniu...Czy zechcą...

    OdpowiedzUsuń

Komentarz ukaże się po akceptacji przez administratora.