niedziela, 1 lipca 2012

Pan Sziler....


Kolbuszowa
Jeszcze tu cienie puszczy wędrują 
nocami,
jeszcze łoś przedziera się przez 
wyobraźnię myśliwych.
Jelenie parskają pijąc księżycową wodę  
ze studni,
w ryneczku jeszcze w obłokach odbijają 
się miraże.
Stawideł i tartaków nilowych; 
jeszcze czasem słyszy się żmudną pracę 
stolarzy,
czuć zapach suszonego drewna,
z którego składano bajkę drewnianych 
witraży.
Czasem zielona przeszłość nadpływa nad 
szare dachy,
pachnie lipcowym wieczornym 
storczykiem;
każe wierzyć, że coś wielkiego może się 
przydarzyć,
kiedy przymknę oczy.



Ryszard Sziler rodził się 1 września 1950 roku w Jarosławiu. Uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego w Kańczudze.
Filologię polską studiował na WSP w Rzeszowie i UJ w Krakowie. Pracował jako nauczyciel, następnie
przez wiele lat pełnił funkcję kierownika działu oświatowego Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej.
Mieszka w Kolbuszowej, pracuje w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie. Zajmuje się grafi ką, malarstwem, repuserstwem i literaturą. Od lat pisze zarówno wiersze, jak i prozę. Jest m.in. autorem jednoaktowego dramatu Spotkanie.

calość






Blog pana Szilera   >>tutaj<<



Biegł ślimak przez łopiany
Na swoich krótkich nóżkach
Noc była granatowa
I taka dziwnie pusta

Bóg tylko lampy swoje
Wystawił na parapetach
A droga się ciągnęła
W dodatku była nie ta

W granacie mokły ścieżki
Rozstaje się zgubiły
Ślimak miał dużo serca
Ale nie miał już siły

Ze wszystkich ślimaczych westchnień
Wybrał najbardziej drżące
Przykucnął na brzeżku drogi
I poprosił o słońce

Litościwie po chwili
Z nieba świeczka zleciała
W nieślimaczym kolorze
W dodatku niezwykle mała

Lecz z napisem płomiennym
Co złożył się w złote słowa :
„Idźże drobiazgu serdeczny
Do miasta Kolbuszowa”

Więc znów mu pod skorupą
Serce stuknęło nadzieją
A niechże – pomyślał – pójdę
Niech nawet wszyscy się śmieją

I poszedł w bezkres granatu
W czar co się skroplił w słowa
Ku ziemi obiecanej
Ku miastu Kolbuszowa.

Umykała mu droga
W coraz większe nadzieje
Że nie sposób opisać
Owej drogi koleje

Wreszcie doszedł.
Zachwytem co się przed nim zjawił
Tak się zdumiał tak przejął
Że aż się zadławił

Trzebaż było doktorów
Ci recepty dali
Na wszystko co bolesne
Lecz wiarę zdeptali

A przecież nic lepszego
Nie da nam noc majowa
Nad wiarę w słów uroczność
Jak choćby - Kolbuszowa




1 komentarz:

Komentarz ukaże się po akceptacji przez administratora.