Mieszkają wśród nas ludzie niezwykli....
- Lokalne media
- Instytucje
- Kultura
- Sport
- Stowarzyszenia
- Ogłoszenia
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ryszard Sziler. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ryszard Sziler. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 2 marca 2014
niedziela, 28 kwietnia 2013
niedziela, 10 marca 2013
Ryszard Sziler-czerń i biel
Ciekawa produkcja prezentująca możliwości popularnego kolbuszowskiego artysty.
niedziela, 10 lutego 2013
Zamyślenia Ryszarda Szilera
W wydawnictwie miniatury ukazała się Księga Zamyśleń pan Ryszarda Szilera.Mamy nadzieję że już niedługo będzie ona do nabycia w księgarni Pegaz. To bardzo osobiste przemyślenia naszego miejscowego artysty,pozwalające odkryć dlaczego jest jaki jest. :)
Oto przedsmak.
Było to na początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. ( Kiedy się napisze takie jak
to zdanie dopiero wtedy widać jak upływa czas). Pracowałem w szkole w Dzikowcu i tu
odnalazł mnie ponad czterdziestoletni wtedy człowiek, dosyć niezwykły jak na miejscowe
warunki. Do dzisiaj nie wiem kim był naprawdę. Przed czym uciekał, czego poszukiwał.
Miałem wtedy około dwudziestu pięciu lat i mało mnie to właściwie obchodziło. Stwierdził
kiedyś, że jest synem przedwojennego fabrykanta , chyba z Katowic, i nosi w sobie obraz
porozbijanej domowej porcelany, w dosłownym tych słów znaczeniu, dlatego doskonale rozumie głębię Miłoszowego ( W Miłoszu żeśmy się wtedy rozczytywali ) refrenu :”Niczego
mi proszę pana tak nie żal jak porcelany”…
Tyle tylko wiem z jego przeszłości, bo o więcej nie pytałem, choć ludzie rozpowszechniali
mniej albo bardziej wyssane z palca sensacje.
Napomknął też kiedyś, że żona mu uciekła z jakimś tam milicjantem. Miał z nią syna, którego
potem poznałem, też jak ojciec uzdolnionego plastycznie.
Bo Jurek był przede wszystkim malarzem, choć może głównie artystą , rzeczywistym, w
całym tego słowa znaczeniu. Ostatnim chyba z dawnej bohemy, jakby jeszcze młodopolskiej.
Elokwentny, błyskotliwy erudyta trwonił życie na zachwytach i pijaństwach . Kochał się w
okolicznych krajobrazach i lasach, które dla siebie odkrył, o które walczył z drwalami i w
których próbował zamieszkać. Drugą jego miłością były kobiety, jednak dla tych, na których
mu zależało był już niestety zbyt stary.
Zamykał się więc w samotności wynajmowanego domu ( na skraju lasu , w miejscu
zapomnianym przez Boga i ludzi ), którą wypełniało bez reszty malarstwo i lektura książek.
Kiedy się tym zmęczył ponad miarę wpadał w krótsze albo dłuższe ciągi alkoholowe, podczas
których spełniał swoje fantazje i fraternizował się z okolicznymi chłopami .
Nawiedzał ludzi o nieprzyzwoitych porach, tłukł się po dalekich bezdrożach taksówkami
zwożąc pannom kwietne bukiety, rozrzucał perły skojarzeń, śmiał się ze świętości, kpił z, jak
mawiał : wszelkich transcendencji i na sposób Stańczyka zamyślał nad tym, co to „nic, panie,
nie warte”.
....
Był właśnie czerwcowy , upalny czas wielkiego truskawkobrania , kiedy zdałem sobie sprawę
z przedłużającej się ponad miarę jego nieobecności. Potem nadciągnęły chłodne zadeszczone
dni.
W przerwach między deszczami porządkowałem, zgodnie z zaleceniami mojego ówczesnego
guru - Woltera, swój ogródek, w bardzo dosłownym tego słowa znaczeniu.
Układałem kamienie, przesadzałem rośliny i naraz w jakimś , trudnym do określenia,
momencie zacząłem czuć smród padliny.
Coraz bardziej intensywny i natrętny.
Zacząłem więc szukać jego źródła. Myślałem, że zapach wydobywa się z jakiegoś zdechłego
zwierzęcia, które leży między roślinami, a może płytko w ziemi.
Nic takiego jednak nie znalazłem.
Tymczasem fetor zaczął być coraz bardziej nieznośny i nie umiejscowiony.
Słowem śmierdziało mi wszystko obrzydliwie.
Wielokroć myłem ręce i zmieniałem ubranie, tak, że wpadłem nawet jakby w rodzaj fobii na
tym punkcie. Niczego to jednak nie zmieniło.
Mdlący smród był coraz silniejszy i wszechobecny.
Czułem go jednak tylko ja, mimo tego, że prosiłem domowników by mnie obwąchiwali. Nikt
niczego nie czuł, a ja niewypowiedzianie cierpiałem.
Dziw ten ,całkiem nie do pojęcia, trwał chyba tydzień. Potem jakby zmalał i przygasł, ale był
nadal obecny.
Aż któregoś dnia zbudził mnie natarczywy telefon. Dzwoniła Ruta, przyjaciółka Jurka.
Przyjechała by go odwiedzić i zabrać nowe obrazy, na które czekali jej znajomi w Holandii.
Kiedy zbliżyła się do domu Jurka zobaczyła roje granatowo - złotych much, którymi
oblepione były okna i poczuła wydobywający się przez szpary ohydny fetor.
Obraz jaki potem zobaczono we wnętrzu pozostawiam wyobraźni czytelnika, dodam tylko, że
siostra Jurka, którą Ruta natychmiast zawiadomiła, a która od lat jest lekarką, mówiła nam, że
czegoś takiego nigdy wcześniej w swoim życiu nie widziała.
Na łóżku w kuchni leżała rojąca się od much galareta, a obok na krześle rozrzucone kartoniki
z tabletkami relanium…
Jurka pochowano na Salwatorze w Katowicach i chyba w tym samym dniu rzeczywistość
przestała mi śmierdzieć.
Ale to nie wszystko o nawiedzających mnie wówczas zapachach.
W niedługi czas potem któregoś wieczoru moją małżeńską sypialnię wypełnił aromat
przedniego południowego wina.
Tym razem intensywny zapach poczuliśmy obydwoje z żoną, a że nic tutaj nie mogło tak
pachnieć, powiedzieliśmy sobie jednocześnie : Jurek !
Takie to było jego pożegnanie z nami , poniekąd ironiczne, bo wina o takiej woni w żadnym z
polskich sklepów nie sposób było wtedy kupić.
Swoją drogą gdybym sam był tego wszystkiego nie przeżył, nigdy bym w to nie uwierzył. A
tak wiem, że to prawda. Długo zeszło nim zrozumiałem jej sens i wartość.
Dokładnie tyle ile moje nawrócenie.
Oto przedsmak.
Było to na początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. ( Kiedy się napisze takie jak
to zdanie dopiero wtedy widać jak upływa czas). Pracowałem w szkole w Dzikowcu i tu
odnalazł mnie ponad czterdziestoletni wtedy człowiek, dosyć niezwykły jak na miejscowe
warunki. Do dzisiaj nie wiem kim był naprawdę. Przed czym uciekał, czego poszukiwał.
Miałem wtedy około dwudziestu pięciu lat i mało mnie to właściwie obchodziło. Stwierdził
kiedyś, że jest synem przedwojennego fabrykanta , chyba z Katowic, i nosi w sobie obraz
porozbijanej domowej porcelany, w dosłownym tych słów znaczeniu, dlatego doskonale rozumie głębię Miłoszowego ( W Miłoszu żeśmy się wtedy rozczytywali ) refrenu :”Niczego
mi proszę pana tak nie żal jak porcelany”…
Tyle tylko wiem z jego przeszłości, bo o więcej nie pytałem, choć ludzie rozpowszechniali
mniej albo bardziej wyssane z palca sensacje.
Napomknął też kiedyś, że żona mu uciekła z jakimś tam milicjantem. Miał z nią syna, którego
potem poznałem, też jak ojciec uzdolnionego plastycznie.
Bo Jurek był przede wszystkim malarzem, choć może głównie artystą , rzeczywistym, w
całym tego słowa znaczeniu. Ostatnim chyba z dawnej bohemy, jakby jeszcze młodopolskiej.
Elokwentny, błyskotliwy erudyta trwonił życie na zachwytach i pijaństwach . Kochał się w
okolicznych krajobrazach i lasach, które dla siebie odkrył, o które walczył z drwalami i w
których próbował zamieszkać. Drugą jego miłością były kobiety, jednak dla tych, na których
mu zależało był już niestety zbyt stary.
Zamykał się więc w samotności wynajmowanego domu ( na skraju lasu , w miejscu
zapomnianym przez Boga i ludzi ), którą wypełniało bez reszty malarstwo i lektura książek.
Kiedy się tym zmęczył ponad miarę wpadał w krótsze albo dłuższe ciągi alkoholowe, podczas
których spełniał swoje fantazje i fraternizował się z okolicznymi chłopami .
Nawiedzał ludzi o nieprzyzwoitych porach, tłukł się po dalekich bezdrożach taksówkami
zwożąc pannom kwietne bukiety, rozrzucał perły skojarzeń, śmiał się ze świętości, kpił z, jak
mawiał : wszelkich transcendencji i na sposób Stańczyka zamyślał nad tym, co to „nic, panie,
nie warte”.
....
Był właśnie czerwcowy , upalny czas wielkiego truskawkobrania , kiedy zdałem sobie sprawę
z przedłużającej się ponad miarę jego nieobecności. Potem nadciągnęły chłodne zadeszczone
dni.
W przerwach między deszczami porządkowałem, zgodnie z zaleceniami mojego ówczesnego
guru - Woltera, swój ogródek, w bardzo dosłownym tego słowa znaczeniu.
Układałem kamienie, przesadzałem rośliny i naraz w jakimś , trudnym do określenia,
momencie zacząłem czuć smród padliny.
Coraz bardziej intensywny i natrętny.
Zacząłem więc szukać jego źródła. Myślałem, że zapach wydobywa się z jakiegoś zdechłego
zwierzęcia, które leży między roślinami, a może płytko w ziemi.
Nic takiego jednak nie znalazłem.
Tymczasem fetor zaczął być coraz bardziej nieznośny i nie umiejscowiony.
Słowem śmierdziało mi wszystko obrzydliwie.
Wielokroć myłem ręce i zmieniałem ubranie, tak, że wpadłem nawet jakby w rodzaj fobii na
tym punkcie. Niczego to jednak nie zmieniło.
Mdlący smród był coraz silniejszy i wszechobecny.
Czułem go jednak tylko ja, mimo tego, że prosiłem domowników by mnie obwąchiwali. Nikt
niczego nie czuł, a ja niewypowiedzianie cierpiałem.
Dziw ten ,całkiem nie do pojęcia, trwał chyba tydzień. Potem jakby zmalał i przygasł, ale był
nadal obecny.
Aż któregoś dnia zbudził mnie natarczywy telefon. Dzwoniła Ruta, przyjaciółka Jurka.
Przyjechała by go odwiedzić i zabrać nowe obrazy, na które czekali jej znajomi w Holandii.
Kiedy zbliżyła się do domu Jurka zobaczyła roje granatowo - złotych much, którymi
oblepione były okna i poczuła wydobywający się przez szpary ohydny fetor.
Obraz jaki potem zobaczono we wnętrzu pozostawiam wyobraźni czytelnika, dodam tylko, że
siostra Jurka, którą Ruta natychmiast zawiadomiła, a która od lat jest lekarką, mówiła nam, że
czegoś takiego nigdy wcześniej w swoim życiu nie widziała.
Na łóżku w kuchni leżała rojąca się od much galareta, a obok na krześle rozrzucone kartoniki
z tabletkami relanium…
Jurka pochowano na Salwatorze w Katowicach i chyba w tym samym dniu rzeczywistość
przestała mi śmierdzieć.
Ale to nie wszystko o nawiedzających mnie wówczas zapachach.
W niedługi czas potem któregoś wieczoru moją małżeńską sypialnię wypełnił aromat
przedniego południowego wina.
Tym razem intensywny zapach poczuliśmy obydwoje z żoną, a że nic tutaj nie mogło tak
pachnieć, powiedzieliśmy sobie jednocześnie : Jurek !
Takie to było jego pożegnanie z nami , poniekąd ironiczne, bo wina o takiej woni w żadnym z
polskich sklepów nie sposób było wtedy kupić.
Swoją drogą gdybym sam był tego wszystkiego nie przeżył, nigdy bym w to nie uwierzył. A
tak wiem, że to prawda. Długo zeszło nim zrozumiałem jej sens i wartość.
Dokładnie tyle ile moje nawrócenie.
niedziela, 3 lutego 2013
Ksiegi Zamyśleń
Zapowiada się ciekawy rok literacki w naszym Miasteczku.
Kiedy spotkanie autorskie w naszej bibliotece?
niedziela, 30 grudnia 2012
niedziela, 23 grudnia 2012
Gubią się Święta. Nie nadchodzą, chociaż pada śnieg
połamało się opłatek. Po prostu, mimo zabiegów, w stajni naszego serca nie narodził się Bóg. Jaszcze nie tym razem.
Przesypuję w palcach ziarna różańca. Za przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Z przeprosinami, prośbą ,z podziękowaniem. Te same słowa, w które jak w koc, przed zimnem świata wtulali się moi pradziadowie. Świetliste słowa. Drogowe światła mojego życia. Zgodę na „tak”.
Chrześcijaninem jest się zawsze albo nie jest się nim nigdy.
Wybudowałeś sobie mnie Panie. Swój dom. Lecz ja zajmuję się mymi ścianami tylko, kłopoczę się o moje drzwi i okna, nawet o kominy...Hoduję swoje uprzedzenia i żale. Pielęgnuję urazy i zamyślenia nad nie wiadomo czym. Cierpię w leniwym zachwycie sobą...I nawet nie zauważyłem, że już od dawna usiłujesz we mnie zamieszkać.
Na kolanach można być tylko przed Bogiem.
/ Ryszard Sziler "Księgi piasku" /
niedziela, 16 grudnia 2012
niedziela, 2 grudnia 2012
Melancholia pana Szilera
Melancholio jesienna
Jakże lubię ciebie
Twe bizantyjskie złoto
Jakże lubię ciebie
Twe bizantyjskie złoto
Drobnych popołudni
I bezkresne obszary
Deszczowych wieczorów
Że potem prawie wszystko
W śnie się zdarzyć może.
A dom już pachnie zimą
Rybą i płomieniem
Wystarczy drzwi zatrzasnąć
Żeby wejść w tę miłość
I tylko jeszcze szelest
Kusi mnie za progiem
Ostatnich złotych koni
Co w horyzont biegną.
Już wiem co dała wiosna
I lato minęło
Choć pajęczyna słońca
Liść czerwony trzyma
Zamyka się go w dłoni
Chucha: i nic nie ma
I wtedy dom zostaje
Tak nastaje zima
Z wielką Gwiazdą
Na stole
Przedwiecznego Słowa.
I bezkresne obszary
Deszczowych wieczorów
Że potem prawie wszystko
W śnie się zdarzyć może.
A dom już pachnie zimą
Rybą i płomieniem
Wystarczy drzwi zatrzasnąć
Żeby wejść w tę miłość
I tylko jeszcze szelest
Kusi mnie za progiem
Ostatnich złotych koni
Co w horyzont biegną.
Już wiem co dała wiosna
I lato minęło
Choć pajęczyna słońca
Liść czerwony trzyma
Zamyka się go w dłoni
Chucha: i nic nie ma
I wtedy dom zostaje
Tak nastaje zima
Z wielką Gwiazdą
Na stole
Przedwiecznego Słowa.
niedziela, 25 listopada 2012
Żydzi -Polacy
/ na marginesie „Pokłosia” /
Temat rzeka, w całej pełni tego porównania. Niepokojący, niedookreślony, często mętny i podlegający pogodowym wpływom zewnętrznym. Temat mimo licznych wysiłków nie dający się dotąd uregulować.
Żydzi żyją w Polsce od niepamiętnych czasów. By nie być gołosłownym, podam dość niezwykły i może mało znany przykład, otóż :
„ istnieje kilkanaście zachowanych brakteatów Mieszka III Starego pochodzących z lat 1181 – 1202 zawierających inskrypcję „ Mieszko król Polski” – wyrażoną w języku polskim. Do sporządzenia tego napisu posłużono się jednak nie łacińskimi, ale hebrajskimi (!) literami , które ułożono w ten sposób by tworzyły polski dźwięk; polskie zdanie. Powstała transkrypcja jest bardzo niedoskonała z uwagi na to, że alfabet hebrajski jako nie posiadający samogłosek ( a po spółgłoskach nie używano wtedy kropek zmiękczających ) do charakteru polskiego języka zupełnie nie pasuje. Napis umieszczono na modłę hebrajską; czytany od prawej strony ku lewej brzmi dosłownie :” Mszko krl Plski”.
Wcześniejsze naturalnie są opisy Polski sporządzone przez Żydów, ect.; ten napis jednak świadczy już o ich pełnym zadomowieniu się w naszym kraju. Czy jednak o rzeczywistym zadomowieniu ?
I tu „zaczynają się schody”, bo jeśli żyją wraz z nami od tak długiego czasu, to powinni być nam równie bliscy jak wszyscy inni obcokrajowcy, którzy na tę gościnną ziemię przybyli. Jak choćby Matejko, Szajnocha, Pol, Andriolli… czy tylu, tylu innych. Niemców, Czechów, Włochów, Ormian, Szwedów itp., którzy przez wieki tak wtopili się w polską rzeczywistość, że nie sposób ich rozpoznać, więcej : są często bardziej polscy niż słowiańscy Polacy.
Z Żydami jest inaczej, całkiem inaczej. Są jak na samym początku - ciągle tak samo obcy, co bliscy. Od zawsze niejako, oczywiście poza nielicznymi wyjątkami typu Hemara, polscy Żydzi nie chcą być Polakami. I to nie tylko ci, którzy wyraźnie różnią się od nas wyznawaną religią, bo to by jeszcze można było zrozumieć, ale także ci, którzy już z religią swoich przodków nic nie mają wspólnego. Więcej, którzy ją kontestują.
Cóż więc jest takiego, co nie pozwala na ich asymilację ?
My nie lubimy ich za lichwę, arogancję i wyraźną niechęć do nas wynikającą z niejako rasistowskiego przekonania o wybitności „narodu wybranego”.
Starsi pamiętają jeszcze dobrze przedwojenną bezczelną „odzywkę” żydowską odnoszącą się do Polaków : „ Nu, wasze ulice , nasze kamienice”…., która najpełniej wyrażała pogardę wobec goszczącego ich narodu…
Względy religijne, mają już raczej niewielkie znaczenie.
Oni nas za...no właśnie za co, bo nie całkiem wiem ?
Przypuszczam, że, poza programową niechęcią do gojów wynikającą między innymi z zapisów „Talmudu” , również za nasz narodowy dumny charakter, przywiązanie do tradycji, a przede wszystkim za niepodległość myśli i swoisty dystans do rzeczywistości.
Dlaczego tak jest jak jest we wzajemnych relacjach i kto ponosi za to winę wykrzyczano już wiele słów, które właściwie do niczego nie prowadzą, dyskusja bowiem na ten temat toczy się na tak zwany sposób szemrany ( ta oficjalna żadnej ze stron nie satysfakcjonuje i żadna nie traktuje jej poważnie ).
Każdy ma swoje racje, każdy te racje kultywuje, ale nikt sensownie o nich oficjalnie nie mówi. Padają wielkie a nic nie znaczące słowa. Tymczasem narasta z dnia na dzień coraz większa obopólna niechęć, paradoksalnie : tym większa im bardziej natrętnie głoszone jest urzędowe pojednanie.
Urodziłem się po wojnie, czyli wówczas gdy Żydzi zniknęli z naszych miast i wsi, przynajmniej w widoczny sposób. Przez całe dzieciństwo i młodość właściwie prawie o nich nie słyszałem. Może tylko jako dodatek do wspomnień starszych. Nie było w tych wspomnieniach nawet cienia złośliwości a raczej wielkie współczucie, bo wielka a niedawna martyrologia tego narodu całkiem zmyła jego winy ( prawdziwe lub wyimaginowane ). Żydzi zostali bardzo skutecznie wymazani przez Niemców z polskiej rzeczywistości, tak bardzo, że dla mnie Żyd był równie egzotyczny co palma w przeworskiej oranżerii . Tak jak ona zastanawiający, ciekawy, niezwykły i długo - obojętny.
Żydzi żyją w Polsce od niepamiętnych czasów. By nie być gołosłownym, podam dość niezwykły i może mało znany przykład, otóż :
„ istnieje kilkanaście zachowanych brakteatów Mieszka III Starego pochodzących z lat 1181 – 1202 zawierających inskrypcję „ Mieszko król Polski” – wyrażoną w języku polskim. Do sporządzenia tego napisu posłużono się jednak nie łacińskimi, ale hebrajskimi (!) literami , które ułożono w ten sposób by tworzyły polski dźwięk; polskie zdanie. Powstała transkrypcja jest bardzo niedoskonała z uwagi na to, że alfabet hebrajski jako nie posiadający samogłosek ( a po spółgłoskach nie używano wtedy kropek zmiękczających ) do charakteru polskiego języka zupełnie nie pasuje. Napis umieszczono na modłę hebrajską; czytany od prawej strony ku lewej brzmi dosłownie :” Mszko krl Plski”.
Wcześniejsze naturalnie są opisy Polski sporządzone przez Żydów, ect.; ten napis jednak świadczy już o ich pełnym zadomowieniu się w naszym kraju. Czy jednak o rzeczywistym zadomowieniu ?
I tu „zaczynają się schody”, bo jeśli żyją wraz z nami od tak długiego czasu, to powinni być nam równie bliscy jak wszyscy inni obcokrajowcy, którzy na tę gościnną ziemię przybyli. Jak choćby Matejko, Szajnocha, Pol, Andriolli… czy tylu, tylu innych. Niemców, Czechów, Włochów, Ormian, Szwedów itp., którzy przez wieki tak wtopili się w polską rzeczywistość, że nie sposób ich rozpoznać, więcej : są często bardziej polscy niż słowiańscy Polacy.
Z Żydami jest inaczej, całkiem inaczej. Są jak na samym początku - ciągle tak samo obcy, co bliscy. Od zawsze niejako, oczywiście poza nielicznymi wyjątkami typu Hemara, polscy Żydzi nie chcą być Polakami. I to nie tylko ci, którzy wyraźnie różnią się od nas wyznawaną religią, bo to by jeszcze można było zrozumieć, ale także ci, którzy już z religią swoich przodków nic nie mają wspólnego. Więcej, którzy ją kontestują.
Cóż więc jest takiego, co nie pozwala na ich asymilację ?
My nie lubimy ich za lichwę, arogancję i wyraźną niechęć do nas wynikającą z niejako rasistowskiego przekonania o wybitności „narodu wybranego”.
Starsi pamiętają jeszcze dobrze przedwojenną bezczelną „odzywkę” żydowską odnoszącą się do Polaków : „ Nu, wasze ulice , nasze kamienice”…., która najpełniej wyrażała pogardę wobec goszczącego ich narodu…
Względy religijne, mają już raczej niewielkie znaczenie.
Oni nas za...no właśnie za co, bo nie całkiem wiem ?
Przypuszczam, że, poza programową niechęcią do gojów wynikającą między innymi z zapisów „Talmudu” , również za nasz narodowy dumny charakter, przywiązanie do tradycji, a przede wszystkim za niepodległość myśli i swoisty dystans do rzeczywistości.
Dlaczego tak jest jak jest we wzajemnych relacjach i kto ponosi za to winę wykrzyczano już wiele słów, które właściwie do niczego nie prowadzą, dyskusja bowiem na ten temat toczy się na tak zwany sposób szemrany ( ta oficjalna żadnej ze stron nie satysfakcjonuje i żadna nie traktuje jej poważnie ).
Każdy ma swoje racje, każdy te racje kultywuje, ale nikt sensownie o nich oficjalnie nie mówi. Padają wielkie a nic nie znaczące słowa. Tymczasem narasta z dnia na dzień coraz większa obopólna niechęć, paradoksalnie : tym większa im bardziej natrętnie głoszone jest urzędowe pojednanie.
Urodziłem się po wojnie, czyli wówczas gdy Żydzi zniknęli z naszych miast i wsi, przynajmniej w widoczny sposób. Przez całe dzieciństwo i młodość właściwie prawie o nich nie słyszałem. Może tylko jako dodatek do wspomnień starszych. Nie było w tych wspomnieniach nawet cienia złośliwości a raczej wielkie współczucie, bo wielka a niedawna martyrologia tego narodu całkiem zmyła jego winy ( prawdziwe lub wyimaginowane ). Żydzi zostali bardzo skutecznie wymazani przez Niemców z polskiej rzeczywistości, tak bardzo, że dla mnie Żyd był równie egzotyczny co palma w przeworskiej oranżerii . Tak jak ona zastanawiający, ciekawy, niezwykły i długo - obojętny.
Przez całe lata nawet mi do głowy nie przychodziło, by szukać w otaczającej mnie rzeczywistości resztek tej wielowiekowej egzotyki, która przetrwała koszmar wojenny.
Przede wszystkim chyba dlatego, że ta resztka starała się nie rzucać w oczy . Może też i dlatego, że urodziłem się i wychowałem na zachodnim krańcu dawnych Kresów, gdzie obcy byli od zawsze i nikogo nie dziwili ani swym wyglądem , ani kulturą.
Dzieliłem więc , niejako w naturalny sposób, ludzi nie podług ich urodzenia, a tylko podług ich kondycji moralnej. Ważne dla mnie było kto jest dobry a kto zły. Nic więcej.
Potem wędrując po kraju napotykałem resztki kirkutów. Przedzierałem się przez zarastające chaszczami uroczyska, nie tak dawno jeszcze będące zwykłymi cmentarzami. Przerysowywałem z macew pozostałości polichromii i liter przypominających płomień ogniska. Zatrzymywały mnie czasem spękane mury synagog i wprowadzały w melancholię dziwne zaułki małych miasteczek, z przylepionymi do murów, niby jaskółcze gniazda, resztkami drewnianych kucz i śladami mezuz na wejściowych futrynach . Pozostałości po sklepikach ,do których zapraszał dzwonek po otwarciu drzwi…
Poza współczuciem , pięknem oddalenia ( które zmienia zwyczajność w poezję ) i inspiracją - nie odnajdywałem jednak w tym nic ani niepokojącego, ani tym bardziej wrogiego.
Na „problem żydowski” zwróciła moją uwagę dopiero książka Kosińskiego „ Malowany ptak”, która była dla mnie swoistym szokiem, horrorem jednak li tylko literackim, bo całkiem nie przystającym do znanej mi od dziecka mentalności polskiej wsi.
Tym bardziej nie rozumiałem zachwytów nad tą ( dziś zastanawiająco zapomnianą ) książką i głoszenia, wbrew oczywistym faktom, że oddaje ona niedawną rzeczywistość…
Przecież znałem resztki ziemianek w jagiellańskim lesie ( zaraz za „Bożą męką” ) , w których w okupację chłopi przechowywali Żydów; widziałem zdjęcia zrobione przez niemieckiego żołnierza, na których wiejskie babiny odpędzane kolbami żołdaków podają Żydom transportowanym na furkach do obozu w Pełkiniach wodę i mleko, słyszałem o wymordowanej rodzinie Ulmów z Markowej i pomocy jakiej udzielili Żydom moi powinowaci z tej samej miejscowości…
Więc jak oddaje skoro nie oddaje ? – pytałem siebie, po czym uznałem wreszcie rzecz całą za piramidalną bzdurę nie wartą zachodu i wyrzuciłem ją na śmietnik pamięci.
Ale potem pojawiły się niestety nowe przedziwne książki opluwające Polaków ( więc także opluwające i mnie ) , nowe” oficjalne” wypowiedzi „ wodzów narodu” i kolejne dziwactwa, typu „gumowej stodoły” z Jedwabnego, w której potrafiło się zmieścić całe prawie miasteczko, niedokończonej ekshumacji i niedocieczonej prawdy…, ale za to wielokrotnych przeprosin w moim imieniu za moje - niedopełnione winy…
Nagle z dnia na dzień zrobiono ze mnie antysemitę, którym nigdy nie byłem.
Zaatakowali mnie w dodatku ci, którym jeśli nie pomogłem, to nie zaszkodziłem, i których darzyłem empatią…
Patrzyłem i patrzę na to szaleństwo z coraz większym zdumieniem , narastającym niepokojem i rozpalającym się gniewem.
Kamień pomówień, który zrzucono gdzieś z góry, toczy się coraz szybciej i nabiera rozpędu, grożąc lawiną nie tylko beztroskich uogólnień. I na nic się przyda przysłowiowe chowanie głowy w piasek, bo ten kataklizm wyobrażeń dzieje się także we mnie i nie wiem jak się mu mam przeciwstawić.
Ryszard Sziler
niedziela, 14 października 2012
Kim jest pan Sziler?
Kilka osób zwróciło mi słusznie uwagę,że nasz miejscowy artysta malarz pan Ryszard Sziler ,bardziej znany jest jako...mąż pani Ewy Czartoryskiej-Sziler.Córki pan Heleny Czartoryskiej i wnuczki Cecylii Dudzińskiej.
Czyli nie jest to żaden ptok, tylko nasz człowiek z dziada pradziada (mimo iż po kądzieli). ;)
Dzisiaj na rynku będzie można zakupić niektóre jego prace.Warto przyjść chociażby po to, aby zobaczyć na własne oczy te magiczne cuda.Przy okazji będzie można uścisnąć dłoń nie byle komu bo samemu zięciowi pana Michała Czartoryskiego. :)
Jak wieść gminna niesie chęć zakupu wyraził starosta Kardyś ,któremu nie popuści burmistrz Zuba. Zapowiada się ciekawa licytacja ,tym bardziej że do gry włączyć ma się kilku miejscowych przedsiębiorców.
Czyli nie jest to żaden ptok, tylko nasz człowiek z dziada pradziada (mimo iż po kądzieli). ;)
Dzisiaj na rynku będzie można zakupić niektóre jego prace.Warto przyjść chociażby po to, aby zobaczyć na własne oczy te magiczne cuda.Przy okazji będzie można uścisnąć dłoń nie byle komu bo samemu zięciowi pana Michała Czartoryskiego. :)
Jak wieść gminna niesie chęć zakupu wyraził starosta Kardyś ,któremu nie popuści burmistrz Zuba. Zapowiada się ciekawa licytacja ,tym bardziej że do gry włączyć ma się kilku miejscowych przedsiębiorców.
sobota, 13 października 2012
Pan Ryszard Sziler
RYSZARD SZILER
urodzony w 1950 roku w Jarosławiu, od 1973 r. mieszka w Kolbuszowej. Z wykształcenia polonista od ponad 40 lat zajmuje się plastyką.
Specjalizuje się głównie w sztuce sakralnej, to jest w malarstwie i repuserstwie . Jego obrazy o tej tematyce - znajdujące się w pobliżu - można zobaczyć w kaplicach obydwu kolbuszowskich szpitali, to jest : powiatowego i nefrologii, oraz w kościele pod wezwaniem św. Brata Alberta, a także w rzeszowskim kościele pod opieką Opatrzności Bożej i w kaplicy Domu Pielgrzyma leżajskiego klasztoru . Równolegle zajmuje się grafiką.
Jutro cześć z tych prac można będzie zakupić...
urodzony w 1950 roku w Jarosławiu, od 1973 r. mieszka w Kolbuszowej. Z wykształcenia polonista od ponad 40 lat zajmuje się plastyką.
Specjalizuje się głównie w sztuce sakralnej, to jest w malarstwie i repuserstwie . Jego obrazy o tej tematyce - znajdujące się w pobliżu - można zobaczyć w kaplicach obydwu kolbuszowskich szpitali, to jest : powiatowego i nefrologii, oraz w kościele pod wezwaniem św. Brata Alberta, a także w rzeszowskim kościele pod opieką Opatrzności Bożej i w kaplicy Domu Pielgrzyma leżajskiego klasztoru . Równolegle zajmuje się grafiką.
W tej rysunkiem, linorytem i przede wszystkim monotypią.
Technika monotypii polega na uzyskiwaniu pojedynczej odbitki pozytywowej z negatywu obrazu opracowanego farbami litograficznymi ( drukarskimi ) na płycie szklanej lub metalowej. Stąd każda praca jest niepowtarzalna i jednostkowa.
W 1996 roku za monotypię zatytułowaną „ Z wędrówek po grudniu” Ryszard Sziler otrzymał wyróżnienie na Międzynarodowym Biennale Sztuk Plastycznych w Krakowie.
Twórca stale współpracuje z krakowską oficyną wydawniczą „ Miniatura” , dla której wykonuje ilustracje tomików współczesnych poetów polskich.
Grafiki Szilera były wystawiane między innymi w galeriach bieszczadzkich ( Lesku, Czarnej, Przysłupiu ), w Kazimierzu Dolnym, Przeworsku, Rzeszowie i Kolbuszowej.
Obecnie oglądać je można w galeriach Krakowa ( a niebawem Włocławka :), w kolbuszowskiej „Galicji” (i jej filii w skansenie), oraz na wielu stronach internetowych.
Technika monotypii polega na uzyskiwaniu pojedynczej odbitki pozytywowej z negatywu obrazu opracowanego farbami litograficznymi ( drukarskimi ) na płycie szklanej lub metalowej. Stąd każda praca jest niepowtarzalna i jednostkowa.
W 1996 roku za monotypię zatytułowaną „ Z wędrówek po grudniu” Ryszard Sziler otrzymał wyróżnienie na Międzynarodowym Biennale Sztuk Plastycznych w Krakowie.
Twórca stale współpracuje z krakowską oficyną wydawniczą „ Miniatura” , dla której wykonuje ilustracje tomików współczesnych poetów polskich.
Grafiki Szilera były wystawiane między innymi w galeriach bieszczadzkich ( Lesku, Czarnej, Przysłupiu ), w Kazimierzu Dolnym, Przeworsku, Rzeszowie i Kolbuszowej.
Obecnie oglądać je można w galeriach Krakowa ( a niebawem Włocławka :), w kolbuszowskiej „Galicji” (i jej filii w skansenie), oraz na wielu stronach internetowych.
niedziela, 30 września 2012
Nie ma już takich miasteczek....
Nasz miejscowy artysta malarz wystawia w internecie swoje prace.Pan Ryszard Sziler wyraźnie poszukuje swojego stylu ,ale w każdym gatunku potrafi się znaleźć.
niedziela, 16 września 2012
Galeria w synagodze
W Kolbuszowej brakuje miejsca ,gdzie można by zaprezentować prace miejscowych artystów,zorganizować kameralne koncerty.
Synagoga to idealne do tego miejsce,kubatura jak trzeba,położenie w centrum miasta ułatwia sprawę.
Warto to zrobić wszak nie samym chlebem człowiek żyje... a mamy naprawdę wspaniałych wartych uwagi artystów.
Chociażby pan Ryszard Sziler, który wystawia swoje prace w wirtualnej galerii w internecie....
...albo projekt 555 (z Natalią) >> kliknij tutaj<<
a Hudacy to ikona już.... >> kliknij tutaj<<
Są wśród nas ludzie nieprzeciętni,których twórczości kompletnie nie znamy.Ludzie którzy mogą wnieść w nasze życie bardzo,bardzo wiele.
Synagoga to idealne do tego miejsce,kubatura jak trzeba,położenie w centrum miasta ułatwia sprawę.
Warto to zrobić wszak nie samym chlebem człowiek żyje... a mamy naprawdę wspaniałych wartych uwagi artystów.
Chociażby pan Ryszard Sziler, który wystawia swoje prace w wirtualnej galerii w internecie....
a Hudacy to ikona już.... >> kliknij tutaj<<
Są wśród nas ludzie nieprzeciętni,których twórczości kompletnie nie znamy.Ludzie którzy mogą wnieść w nasze życie bardzo,bardzo wiele.
niedziela, 1 lipca 2012
Pan Sziler....
Kolbuszowa
Jeszcze tu cienie puszczy wędrują
nocami,
jeszcze łoś przedziera się przez
wyobraźnię myśliwych.
Jelenie parskają pijąc księżycową wodę
ze studni,
w ryneczku jeszcze w obłokach odbijają
się miraże.
Stawideł i tartaków nilowych;
jeszcze czasem słyszy się żmudną pracę
stolarzy,
czuć zapach suszonego drewna,
z którego składano bajkę drewnianych
witraży.
Czasem zielona przeszłość nadpływa nad
szare dachy,
pachnie lipcowym wieczornym
storczykiem;
każe wierzyć, że coś wielkiego może się
przydarzyć,
kiedy przymknę oczy.
Ryszard Sziler rodził się 1 września 1950 roku w Jarosławiu. Uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego w Kańczudze.
Filologię polską studiował na WSP w Rzeszowie i UJ w Krakowie. Pracował jako nauczyciel, następnie
przez wiele lat pełnił funkcję kierownika działu oświatowego Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej.
Mieszka w Kolbuszowej, pracuje w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie. Zajmuje się grafi ką, malarstwem, repuserstwem i literaturą. Od lat pisze zarówno wiersze, jak i prozę. Jest m.in. autorem jednoaktowego dramatu Spotkanie.
calość
Blog pana Szilera >>tutaj<<
Biegł ślimak przez łopiany
Na swoich krótkich nóżkach
Noc była granatowa
I taka dziwnie pusta
Bóg tylko lampy swoje
Wystawił na parapetach
A droga się ciągnęła
W dodatku była nie ta
W granacie mokły ścieżki
Rozstaje się zgubiły
Ślimak miał dużo serca
Ale nie miał już siły
Ze wszystkich ślimaczych westchnień
Wybrał najbardziej drżące
Przykucnął na brzeżku drogi
I poprosił o słońce
Litościwie po chwili
Z nieba świeczka zleciała
W nieślimaczym kolorze
W dodatku niezwykle mała
Lecz z napisem płomiennym
Co złożył się w złote słowa :
„Idźże drobiazgu serdeczny
Do miasta Kolbuszowa”
Więc znów mu pod skorupą
Serce stuknęło nadzieją
A niechże – pomyślał – pójdę
Niech nawet wszyscy się śmieją
I poszedł w bezkres granatu
W czar co się skroplił w słowa
Ku ziemi obiecanej
Ku miastu Kolbuszowa.
Umykała mu droga
W coraz większe nadzieje
Że nie sposób opisać
Owej drogi koleje
Wreszcie doszedł.
Zachwytem co się przed nim zjawił
Tak się zdumiał tak przejął
Że aż się zadławił
Trzebaż było doktorów
Ci recepty dali
Na wszystko co bolesne
Lecz wiarę zdeptali
A przecież nic lepszego
Nie da nam noc majowa
Nad wiarę w słów uroczność
Jak choćby - Kolbuszowa
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)





























