Byliśmy w Banku Spółdzielczym w sprawie pożyczki na budowę domku gospodarczego.Małe to, to ma być, zaledwie 5x5 metra.W sam raz, aby pomieścić rosnącą stertę listów ,od wielbicielek i wielbicieli (cóż taka teraz moda) ,naszego niebywałego talentu.Sama pani Bochniarz pisze kobyły na drobne 10 stron!.Zszokowała nas jednak ilość podkładek, jakie trzeba przedłożyć .Potrzebny jest nawet, wyrys z Planu Zagospodarowania Przestrzennego.
Tu nas olśniło.Jeśli na pożyczkę na taką mała budę potrzeba tyle papieru urzędowego, to ile potrzeba na... no nie wiem co... na przykład budowę farmy wiatrowej?Przecież pan na przykład ,przykładowy pan Fitał, nie nosi w kieszeni kilkuset tysięcy zbędnych złotych.Też musi gdzieś złożyć podanie o pożyczkę.Też zobowiązany jest złożyć wyrys z Planu Zagospodarowania Przestrzennego.Jeśli nie ma w nim zaznaczonej opcji budowy farm wiatrowych ,to takiej pożyczki nie otrzyma.Inwestycja ruszyła więc... co jest takiego w tym planie, że można taką budowę rozpocząć?Nie były przeprowadzane konsultacje społeczne w tej sprawie ,nie uchwalano(?) zmiany w tym "Planie" ?Opcji jest kilka, a i okazja wyśmienita, aby się co nie co dowiedzieć.
Dzisiaj w MDK o godzinie 13 rozpocznie się sesja Rady Miejskiej w Kolbuszowej.Nasza przyszłość zależeć będzie od decyzji radnych, które podejmą w ciągu najbliższych kilku tygodni.Jako mieszkańcy mamy prawo i obowiązek zadawać pytania na temat nie tylko planowanych farm wiatrowych. Przyjdźmy chociażby tylko po to, aby swoja obecnością wesprzeć tych którzy nie boją się myśleć i mówić. Najbardziej w życiu żałujemy tego,czego nie zrobiliśmy.
Nasza najlepsza kapela muzyczna Hudacy wojażują .Dziś Czechy niedługo Słowacja,później Strasburg... kiedy Kolbuszowa? W dniach 8. - 12. sierpnia 2012 Hudacy udają się na warsztaty muzyki ludowej w czeskiej Ostrawie. Będą uczyć się tam piosenek czeskich słowackich i węgierskich. Zakończeniem warsztatów będzie festiwal muzyki ludowej, który odbędzie się
11 sierpnia. Podczas festiwalu każdy zespół zaprezentuje piosenki, których nauczył się podczas warsztatów oraz utwory z własnego repertuaru.
Skoro farmy wiatrowe są tak zyskowne to ... dlaczego nie możemy (jako Urząd Gminy) założyć spółki komunalnej i wybudować w Kolbuszowej 50 wiatraków?Wtedy wszystkie zyski zostały by na miejscu,a za ewentualne straty płacilibyśmy sami.A jeśli potencjalny inwestor zbankrutuje to ... kto będzie płacił za demontaż turbin,uzbrojenia ,rekultywację?Też my.
Z drugiej strony dlaczego po prostu nie ustalimy strefy ochronnej dla turbin wiatrowych na 2000 metrów,jak to bywa w cywilizowanym świecie? Wtedy niech wchodzą tu inwestorzy z caluśkiego świata i niech stawiają nawet 1000 turbin.
Kto za?
9 sierpnia w MDK o godzinie 13 rozpocznie się sesja Rady Miejskiej w Kolbuszowej.Nasza przyszłość zależeć będzie od decyzji radnych, które podejmą w ciągu najbliższych kilku tygodni.Jako mieszkańcy mamy prawo i obowiązek zadawać pytania na temat nie tylko planowanych farm wiatrowych Przyjdźmy chociażby tylko po to, aby swoja obecnością wesprzeć tych którzy nie boją się myśleć i mówić.
W 2009 wydano pozwolenie na budowę elektrowni wiatrowej w Weryni.Powstanie tam od 5 do 7 turbin wiatrowych (w zależności od widzi mi się inwestora). Pośpiech i tempo z jakim przeprowadzono ten proces decyzyjny,brak konsultacji społecznych, budzi podejrzenia. Tym większe że urząd gminy nie umieścił wszystkich dokumentów dotyczących tej bulwersującej sprawy, na swojej stronie internetowej,mało - unika tego jak ognia.
Dodatkowo sekretarz urzędu pani Barbara Bochniarz poucza nas że; Należy nadmienić, że z treści obowiązujących przepisów w tym zakresie jasno wynika, że Organ właściwy do wydania w tym zakresie decyzji nie mierzy i nie waży wpływu turbiny wiatrowej na środowisko ale w oparciu o właściwie zebrane dokumenty w sprawie dokonuje szczegółowej analizy oraz określa i ocenia.
Wiec też idąc śladem pani Barbary analizujmy...
Czyli bez względu na wariant ,pan Fitał zainstaluje w Weryni turbiny Micon M 530,Vestas V 39,Eercon E 44.Stare nie spełniające wymogów duńskich rupiecie które wciska się na rynkach Europy Wschodniej ,Azji,Afryce, Ameryce Południowej ,gdzie normy ochrony środowiska ,nie są dostosowane do aktualnej wiedzy naukowej.
Burmistrz ze Starosta zafundowali nam to, co ze względów bezpieczeństwa demontuje się w Danii.
Należy się więc zastanowić czy w oparciu o właściwie zebrane dokumenty burmistrz ze starosta ocenili ten złom?Z informacji dostępnych w internecie wynika, że wyje to jak jasna cholera,często cieknie,co oczywiście (wg kolbuszowskich urzędników) nie ma większego wpływu na środowisko.
Wyjaśnienie tajemnicy zabójstwa gen. Marka Papały zmiecie ze sceny dużą część polskich elit Najpierw były dziwne powiązania znanych osobistości z półświatkiem i tajnymi służbami. Potem zdarzały się przerzuty broni do krajów objętych embargiem oraz wielkie transporty (po kilka ton) narkotyków, za którymi stali gangsterzy, ludzie tajnych służb i powiązani z nimi biznesmeni i politycy. Powstawały wtedy spółki za pieniądze z funduszy operacyjnych tajnych służb (firmowane przez znanych obecnie biznesmenów), w nielegalne interesy wchodziły dawne centrale handlu zagranicznego. A potem w dziwnych okolicznościach zaczęły ginąć osoby, które o tych interesach wiedziały lub były w nie uwikłane. \"Nie ma w Polsce mafii, jest tylko zorganizowana przestępczość\" - mówili kolejni ministrowie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości III RP, choć ślady istnienia mafii widzieliśmy na każdym kroku. Dopiero sejmowe komisje śledcze ujawniły skalę tej gangreny. I okazało się, że kluczem do polskiej mafii jest zabójstwo gen. Marka Papały, byłego komendanta głównego policji
Cicha ekspansja mafii trwała do 19 lipca 1997 r. Wtedy to w wypadku samochodowym zginął poseł ziemi radomskiej Tadeusz Kowalczyk, członek Klubu Parlamentarnego na rzecz Akcji Wyborczej Solidarność. Kowalczyk był wcześniej członkiem Politycznego Komitetu Doradczego przy ministrze spraw wewnętrznych. Już po jego śmierci okazało się, że od lat współpracował z gangsterami i byłymi oficerami tajnych służb. To Kowalczyk poręczył za Stanisława M., uznawanego za jednego z bossów podziemia. To on współpracował z braćmi D. z Radomia, handlującymi m.in. bronią. Ustaliliśmy, że przed śmiercią Kowalczyk co najmniej kilka razy spotykał się z Markiem Papałą, wtedy zastępcą komendanta głównego policji.
Na ostatnie posiedzenie Komisji Rolnictwa ,rady miejskiej wparował Filip z konopi.Filip z Aquilo?Kopacz z Aquilo?Jakoś tak,i zażądał wprowadzenia do porządku obrad punktu dotyczącego farm wiatrowych.Wzburzyło to przewodniczącego Fryca ,który wyraźnie ugięty pod ciężarem 1500 podpisów pod listami sprzeciwu budowie farm wiatrowych-odmówił.Sprawa turbin ma być omawiana na specjalnym posiedzeniu komisji, tylko temu zagadnieniu poświęconym.Brawo! Nareszcie jasne,konkretne i co najważniejsze profesjonalne podejście sprawy .Do tego czasu radzimy panu Filipowi,Kopaczowi (?) (kto to w ogóle jest?) przygotowanie prospektu reklamowego firmy Aquilo.Chętnie dowiemy się jakim majątkiem dysponuje ta firma,jaką działalność prowadzi,jakie ma doświadczenie w realizacji tak dużej inwestycji?Przecież burmistrz,radni nie powierzą rozkopania pól uprawnych na kilkuset hektarach pierwszemu lepszemu chętnemu bez doświadczenia,zabezpieczenia,ubezpieczenia.Chyba że się mylimy i pan burmistrz Zuba ma jakieś inny (jak to u niego) nowatorski pomysł.
9 sierpnia w MDK o godzinie 13 rozpocznie się sesja Rady Miejskiej w Kolbuszowej.Mamy nadzieję że zjawią się tam właściciele firmy Aquilo,panowie Radosłw Marzec oraz Stanisław Marzec i przedstawią nam swoje palny i środki za które mają zamiar, tak wielką inwestycje zrealizować.Mile widziane będą sprawozdania finansowe Aquilo z ostatnich powiedzmy 5 lat.
P.s. Firmowy prospekt radzimy wydrukować tą razą na papierze kredowym z idealną jakością druku.Poprzednie "reklamy" na papierze toaletowym, pozostawiły fatalne wrażenie i wzbudziły podejrzenia w stosunku do kondycji finansowej firmy Aquilo.
Jarosław Sokołowski, pseudonim Masa, świadek koronny w sprawie gangu pruszkowskiego, twierdzi, że Jacek Dębski, zamordowany w kwietniu były prezes Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki, nawiązał kontakty z liderami przestępczego podziemia już 7-8 lat temu. To wtedy poznał szefów "Pruszkowa" - Andrzeja Kolikowskiego (Pershinga), braci Danielaków: Leszka (Wańkę) i Mirosława (Maliznę), Andrzeja Zielińskiego (Słowika) i samego Masę. Mniej więcej w tym samym czasie kontakty z przestępczym podziemiem nawiązał Ireneusz Sekuła, wicepremier w rządzie Mieczysława Rakowskiego. O nominacji Dębskiego na prezesa UKFiT miała przesądzić rozmowa odbyta w restauracji w Katowicach. Obok samego Dębskiego i Masy wzięli w niej udział biznesmen Wojciech Paradowski, jeden z posłów AWS oraz dwaj przedsiębiorcy ze Śląska, którzy zbili majątek na przemycie papierosów i spirytusu. Poseł przedstawił potem kandydaturę Dębskiego politykom akcji i została ona przyjęta. Partnerzy Kontakty Dębskiego z Leszkiem Danielakiem nasiliły się w drugiej połowie 1999 r. Danielak znany był jako zapalony kibic, szczególnie interesowała go piłka nożna i koszykówka. Wraz ze swoim bratem Mirosławem inwestował w przemysł turystyczny: kupił m.in. dwa terminale promowe, cztery ośrodki wypoczynkowe, kilka linii autobusowych. W 1999 r. Dębskiego i Wańkę kilkakrotnie widziano na meczach dwóch podwarszawskich klubów trzeciej ligi piłki nożnej, sponsorowanych przez braci Danielaków. Wedle zeznań Masy, na kilku spotkaniach towarzyskich (na początku 2000 r., już po śmierci Andrzeja Kolikowskiego) w których oprócz Dębskiego uczestniczyli bracia Danielakowie, Paweł Miller (pseudonim Małolat), biznesmen Stanisław M. z Gdańska oraz dwóch warszawskich adwokatów, snuto plany wspólnych przedsięwzięć po odejściu Dębskiego z Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki, czego się spodziewał po przewidywanej zmianie statusu UKFiT. Danielakowie przekonywali, że większość ich interesów stanowią przedsięwzięcia legalne (tak samo utrzymywał Stanisław M.), w które inwestuje wiele znanych warszawskich osobistości, więc zapraszają Jacka Dębskiego do współpracy. Oferta miała zostać przyjęta.
Na swoim blogu radny Paweł Michno napisał ciekawą rzecz;
Cały czas przewija się temat wiatraków, krążą listy zbieranych podpisów, głosów przeciwnych wystawianiu farmy wiatrowej na terenie gminy. Do mnie nikt nie dotarł. Co bym wtedy zrobił? Podpisał bym listę. Nie jestem zwolennikiem tego projektu w tej formie, jaką się nam funduje. Zresztą spora część radnych niewiele wie na ten temat, na sesjach i komisjach (przynajmniej tych, których jestem członkiem) nikt nie zadaje pytań w tym kierunku, nikt o tym nie mówi. Dlatego milczę i ja. Na razie...choć jesteśmy non stop wywoływani do tablicy w tym temacie. Mój głos jest przeciwny stawianiu wiatraków na terenie naszej gminy. Za blisko domów, zaburzony krajobraz, tak zresztą piękny w naszej gminie. Dlaczego nikt jasno nie wyjaśni o co chodzi i kto stoi za firmą mającą budować farmę. Nie chcę swojej wiedzy opierać jedynie na wiadomościach z kilku blogów i artykułów sponsorowanych z "Korso Kolbuszowskiego". Ludzie się boją tej inwestycji, a nikt nie potrafi im wyjaśnić po ludzku jak jest na prawdę.
całość
Czyli radni miejscy, nie tylko mają nikła wiedzę na temat największej potencjalnej inwestycji na naszym terenie, ale też....wstydzą się zapytać oto urzędników.
9 sierpnia w MDK o godzinie 13 rozpocznie się sesja Rady Miejskiej w Kolbuszowej.Nasza przyszłość zależeć będzie od decyzji radnych, które podejmą w ciągu najbliższych kilku tygodni.Jako mieszkańcy mamy prawo i obowiązek zadawać pytania na temat nie tylko planowanych farm wiatrowych Przyjdźmy chociażby tylko po to, aby swoja obecnością wesprzeć tych którzy nie boją się myśleć i mówić.
Będzie prasa,radio,telewizja.Doskonała okazja aby zaprezentować naszą gminę i to za zupełna darmochę.
Dlatego mile widziane będą słynące z urody miejscowe panie.Mamy też cichą nadzieje, że nie zabraknie kwiatu kolbuszowskiego dziennikarstwa w osobie pani Marleny Bogdan w jakiejś niebanalnej kreacji.Zarezerwowaliśmy dla pani (u dyrektora Sitki) wygodny fotelik (nierekonstruowany) w miejscu w którym na pewno nie będzie ciekło z sufitu.
Brak nadzoru budowlanego po raz kolejny odbija się czkawką.
Największy i chyba brzemienny w skutkach ślad pozostawiła burza w Ogródku Jordanowskim. Ku mojemu zaskoczeniu połowa terenu jeszcze dziś stała w wodzie, w tym dopiero co położona kostka! Czy będzie się ona nadawała jeszcze do użytku? Czy pieniądze zostały "utopione"? Obawiam się, że kilkumiesięczna praca poszła na marne...smutne...A może wystarczyło podnieść teren o metr, może półtora wiedząc, że sytuacje z zalewaniem tego terenu już wcześniej występowały. Ogródek zaczynał nabierać rumieńców, aż do feralnego piątku. Co teraz? Ludzie są oburzeni...nie burzą, ale zmarnowanymi pieniędzmi.
Idąc w sobotę koło południa obok ogródka już z daleka dostrzegłam malownicze zielsko po pas! Rzeczywiście budowa wygląda dzięki temu dużo lepiej, bo gruzowisko pokryło się dziką zielenią. Niestety to, co zobaczyłam z bliska trochę mnie zmartwiło. Cały ogródek jordanowski od strony północnej tonął w wodzie. Przypomnę, że deszcz padał (lał, ok) w piątek wieczorem i w nocy, ale w sobotę nie było nigdzie po nim ani śladu, a w ogródku prawdziwy potop :( Czy władze o tym wiedzą? Czy nie pora na wyrównanie terenu skoro już teraz taka powódź? Rozumiem, że murek od północy ochrania sąsiadów przed przelewaniem się wody, ale po co taka inwestycja, skoro tak łatwo wyłączyć ją z użytku?
Z naszych ustaleń wynika, że Stanisław M. nie jest rolnikiem, ale człowiekiem zamieszanym najpoważniejsze mafijne przestępstwa ostatnich 20 lat. Znają go doskonale policjanci zwalczający przestępczość zorganizowaną. Spytaliśmy o niego kilkunastu byłych i obecnych funkcjonariuszy, którzy od lat 90. zajmowali się rozpracowywaniem zorganizowanych grup przestępczych. Według ich relacji, Stanisław M. był jednym z głównych organizatorów przemytu papierosów i alkoholu do Polski w latach 90.
- Przypisywaliśmy mu wwiezienie do Polski pięciuset ciężarówek ze spirytusem i papierosami - mówi funkcjonariusz, który przed laty rozpracowywał M. Ktoś, kto przerzucił tyle ciężarówek papierosów i spirytusu musiałby zarobić fortunę. W Polsce takie ilości tego towaru przerzucała jedynie mafia.
Przemyt alkoholu i papierosów po upadku komunizmu był dla polskich przestępców jednym z najbardziej dochodowych zajęć w historii. Głównymi organizatorami przemytu byli gangsterzy, którzy w latach 80. znaleźli się w Niemczech, głównie w Hamburgu. - Stanisław M. był tam jedną z najważniejszych postaci — mówi policjant. Był w najbliższym otoczeniu "Nikosia" czy Zdzisława N., który zginął potem w eksplozji ładunku wybuchowego.
I tak w pierwszej połowie lat 90. zaczęły wpadać w Polsce transporty przemycanego spirytusu i papierosów, których nadawcą była firma M. z Hamburga. Mechanizm był podobny: zgodnie z listem przewozowym ciężarówka jechała na Litwę, ale nigdy tam nie docierała. W jakimś magazynie rozładowywali ją żołnierze gangów, a towar był rozcieńczany, rozlewany do butelek jako wódka i sprzedawany gdzie popadło.
Udało nam się dotrzeć do dwóch śledztw, w których przewija się nazwisko Stanisława M.: w Jeleniej Górze i Bydgoszczy. Oba w pierwszej połowie lat 90. W obu śledczy podejrzewali, że M. był organizatorem. W obu przypadkach prokuratura wystawiła list gończy, z tym, że Jelenia Góra oskarżała go o zorganizowanie i kierowanie przemytem, a Bydgoszcz o posługiwanie się lewym paszportem. - W tamtych czasach przemyt spirytusu czy papierosów był przestępstwem skarbowym - mówi policjant, rozpracowujący wtedy Stanisława M. - Sądy nie chciały uwzględniać wniosków o areszt. Dlatego listy gończe były sporym sukcesem.
Rzeka spirytusu
- "Posiedzę dzień, może dwa, może nawet tydzień. Ale i tak stąd wyjdę", tak powiedział do mnie M. po zatrzymaniu - opowiada funkcjonariusz, który prowadził sprawę przeciwko Stanisławowi M. I faktycznie. Kilka dni po zatrzymaniu M. w prokuraturze zjawił się poseł Tadeusz Kowalczyk, członek politycznego komitetu doradczego przy Ministrze Spraw Wewnętrznych. Jakiś czas później Kowalczyk został wyrzucony z komitetu. Wyrzucił go minister Milczanowski, kiedy przeczytał sporządzony przez policję raport o jego związkach ze zorganizowaną przestępczością.
Obie sprawy przeciwko Stanisławowi M. zakończyły się niczym. Prokuratura bydgoska umorzyła zarzuty dotyczące posługiwania się lewym paszportem, a zarzuty w śledztwie jeleniogórskim przedawniły się. Tymczasem raczkujące wydziały do walki z przestępczością zorganizowaną policji wzięły Stanisława M. na celownik. Dotarliśmy do co najmniej dwóch rozpracowań, w których celem był M. „Bilard”, prowadzony przez policję w Gdańsku, dotyczył jego działalności w Trójmieście. M. prowadził tam kasyno. Policja podejrzewała, że załatwił koncesję w ministerstwie finansów za 100 tysięcy dolarów łapówki, a interes służy do prania pieniądze przez gangsterów. - Faktycznie, Persching póżniej twierdził, że pieniądze ma bo wygrywał w kasynie. W tym kasynie - mówi były policjant z Gdańska.
Według policjantów Stanisław M. był też zaangażowany w „Zielone Bingo”, czyli założoną przez ludzi Pruszkowa spółkę, która miała stworzyć centrum hazardu na Śląsku. Ale ten interes nie wypalił.
W trójmieście M. uchodził za człowieka bliskiego Nikodema Skotarczaka, ps. Nikoś. Ale Skotarczak, który zaczął rościć sobie pretensje do roli szefa zorganizowanej przestępczości na Pomorzu, podpadł zarządowi Pruszkowa i został zlikwidowany w zamachu w 1998 roku. W tym samym okresie Stanisław M. zniknął z Trójmiasta i przeniósł się na Pomorze Zachodnie.
Z naszych informacji wynikało, że został pobity przez „Słowika” w jednej z dyskotek w Sopocie. Być może obawiał się, że podzieli los „Nikosia” i dlatego tak nagle zniknął.
W tym czasie trwało inne rozpracowanie Stanisława M., ciekawsze od sprawy "Bilard". Było ono prowadzone na najwyższym szczeblu, pod kryptonimem „Rzeka”. Policja podejrzewała, że Stanisław M. w porozumieniu z braćmi D.: Wańką i Malizną, organizują przemyt spirytusu do Polski na niespotykaną wcześniej skalę. Czynności w tej sprawie były intensywne, jednak akcja została przerwana około roku 1997 roku. Z relacji funkcjonariuszy wynika, że w tym okresie odeszło z pracy wielu doświadczonych funkcjonariuszy i rozpracowanie straciło impet, a z czasem zostało przerwane.
A kiedy akcja „Rzeka” została przerwana, bracia D. na kilka lat zmonopolizowali import kokainy z Ameryki Południowej. Ciekawe, co w tym czasie robił Stanisław M.?
Prawdziwa fortuna
Właśnie w tym czasie Stanisław M. zaczyna zajmować się inwestycja mi w nieruchomości. Przejmuje dom wczasowy w Świnoujściu i przerabia go na hotel. Położony w ekskluzywnej dzielnicy nadmorskiej Świnoujścia obiekt stał się miejscem, które odwiedziła czołówka polskiego świata przestępczego: „Baranina”, „Słowik”, „Malizna” i „Wańka”. - „Oczko” trenował tu w parku swoich mięśniaków, pompki im kazał robić o szóstej rano - mówi były pracownik Stanisława M. Jak twierdzi, w hotelu odbywały się tajne spotkania, zwykle podczas imprez w pobliskiej dyskotece.
Byli pracownicy wspominają też polityków, którzy przewinęli si wśród gości. - Bywał tu Leszek Piotrowski, w czasie kiedy był wiceministrem. On siedział w barze, a BOR-owcy przed wejściem To była sensacja - opowiada. Twierdzi, że w hotelu bywał też były senator Aleksander Gawronik, który później został skazany m.in. za interesy z Pruszkowem oraz znany samorządowiec z Dolnego Śląska.
Stanisław M. obsesyjnie dba o prywatność. Nie pokazuje się publicznie. - Zdarzało się tak, że rano dostawaliśmy telefon do niego, a popołudniu on miał już trzeci z kolei numer - mówi jeden z byłych pracowników hotelu Stanisława M. - Znikał, nie wiadomo gdzie jeździł. Zachowywał się bardzo dziwnie.
Kupuje kolejne firmy i nieruchomości w całej Polsce. Po kilkunastu latach kontroluje kilkadziesiąt podmiotów gospodarczych. Sam albo przez firmy posiada nieruchomości o wartości kilkudziesięciu milionów złotych. W interesach stara się unikać rozgłosu. Kiedy po przejęciu przez jedną z jego spółek majątku upadającej wrocławskiej Jedynki wybucha skandal, zwraca nieruchomości. Dla ludzi którzy mają z nim styczność szybko staje się jasne, że M. dysponuje prawdziwą fortuną, chociaż nikt nie potrafi sobie wytłumaczyć, skąd ona pochodzi. Jedni myślą, że to pieniądze gangsterów z „Pruszkowa”, inni, że jakaś wyprana fortuna z zagranicy. Ale większość jest zgodna: Stanisław M. jest jedynie zarządzającym.
Jak wyprać miliony
Jakim cudem człowiek zamieszany w najpoważniejsze mafijne przestępstwa ostatniego dwudziestolecia stał się jednym z bohaterów afery w kościelnej komisji majątkowej. Dziś ten wątek jest badany przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która z zasady nie udziela żadnych informacji na temat sprawy. Mimo to w sprawie działki na Białołęce pewne jest to, że człowiek z taką biografią jak Stanisław M. nie robi przypadkowych interesów. Co w takim razie łączyło go z pełnomocnikiem kościoła Markiem P.? Może dzięki nieruchomościom Stanisław M. znalazł świetny sposób na wypranie pieniędzy? Zgodnie z aktem notarialnym za ziemię zapłacił ułamek wartości. Zarazem w akcie notarialnym był zapis mówiący, że elżbietanki wypłacą mu równowartość ceny działki w przypadku, gdyby transakcja nie doszła do skutku. Można się zatem domyślać, że te dziwne postanowienia były gwarancją innej, tajnej umowy. Może więc Stanisław M. przekazał pieniądze za wartą ok. 200 mln nieruchomość pod stołem? W takim przypadku mogły to być pieniądze, które pochodziły z nielegalnych źródeł. W zamian dostawał działkę. Po jej sprzedaży dostawał całkowicie legalną gotówkę.
Ten mechanizm to wręcz idealny sposób na wypranie pieniędzy. To jednak tylko jedna z hipotez, którą można stworzyć na podstawie informacji do których dotarliśmy.
Pochodzeniem fortuny Stanisława M. powinny być zainteresowane instytucje zwalczające w Polsce przestępczość zorganizowaną. Tyle, że kiedy rozmawialiśmy z przedstawicielami różnych instytucji, ci nie wiedzieli kim jest Stanisław M. - W Polsce nikt nie ponosi prawnej odpowiedzialności za zwalczanie przestępczości zorganizowanej - mówi były szef MSWiA Marek Biernacki. - Oczywiście, różne instytucje mają obowiązek się nią zajmować. Ale w praktyce oznacza to przerzucanie się odpowiedzialnością.
Policjanci, którzy prawie 10 lat temu brali udział w rozbijaniu „Pruszkowa” dziś z ironią odpowiadają na pytania o majątek gangsterów. - Z tego co wiem, zajętych zostało 19 800 złotych i to właściwie przypadkiem - mówi jeden z nich.
Nasze pytania o odbieranie majątków przestępców nie wzbudziły żadnego zainteresowania w prokuraturze generalnej. Po kilku tygodniach milczenia rzecznik stwierdził, że w tym temacie PG nie dysponuje żadną wiedzą i poradził, żeby podpytać w policji. Trudno się dziwić: roku temu zostało zlikwidowane biuro przestępczości zorganizowanej, a znaczna część doświadczonych śledczych odeszła albo przerzuca niepotrzebne dokumenty w wydziałach sądowych. U pozostałych dominuje frustracja i zniechęcenie sytuacją w prokuraturze. Zwalczanie przestępczości zorganizowanej zostało zdecentralizowane i oddane w ręce osób o małej wiedzy i doświadczeniu.
- Najpoważniejsza przestępczość nigdy się nie cofa. Nie działa na nią prewencja. Z mafią się walczy. Kiedy państwo odpuszcza, kiedy się obudzi, będzie za późno - mówi jeden z najbardziej doświadczonych polskich funkcjonariuszy.
Zdaniem kierownika tarnobrzeskiej delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska Andrzeja Adamskiego, kolbuszowianie muszą być przygotowania na to, że, zamiast bezpiecznych i nowoczesnych wiatraków, na swoim terenie będą mieć złom.
Teraz wiemy kto czyta nas z zapartym tchem w Tarnobrzegu (dzień dobry ;) )
9 sierpnia w MDK o godzinie 13 rozpocznie się sesja Rady Miejskiej w Kolbuszowej.Nasza przyszłość zależeć będzie od decyzji radnych, które podejmą w ciągu najbliższych kilku tygodni.Jako mieszkańcy mamy prawo i obowiązek zadawać pytania na temat nie tylko planowanych farm wiatrowych.Powiedzmy radnym,burmistrzowi o swoich obawach,dyskutujmy,spierajmy się na fakty.Wymagajmy rzetelnych odpowiedzi.To miasto,ta gmina są naszą wspólną własnością.Radni,burmistrz,urzędnicy sprawują władzę tylko i wyłącznie w naszym imieniu. Przyjdźmy chociażby tylko po to, aby swoja obecnością wesprzeć tych którzy nie boją się myśleć i mówić.
Możesz mnie nazwać marzycielem, Ale nie jestem jedyny....
Wyjaśnienie tajemnicy zabójstwa gen. Marka Papały zmiecie ze sceny dużą część polskich elit Najpierw były dziwne powiązania znanych osobistości z półświatkiem i tajnymi służbami. Potem zdarzały się przerzuty broni do krajów objętych embargiem oraz wielkie transporty (po kilka ton) narkotyków, za którymi stali gangsterzy, ludzie tajnych służb i powiązani z nimi biznesmeni i politycy. Powstawały wtedy spółki za pieniądze z funduszy operacyjnych tajnych służb (firmowane przez znanych obecnie biznesmenów), w nielegalne interesy wchodziły dawne centrale handlu zagranicznego. A potem w dziwnych okolicznościach zaczęły ginąć osoby, które o tych interesach wiedziały lub były w nie uwikłane. \"Nie ma w Polsce mafii, jest tylko zorganizowana przestępczość\" - mówili kolejni ministrowie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości III RP, choć ślady istnienia mafii widzieliśmy na każdym kroku. Dopiero sejmowe komisje śledcze ujawniły skalę tej gangreny. I okazało się, że kluczem do polskiej mafii jest zabójstwo gen. Marka Papały, byłego komendanta głównego policji
Cicha ekspansja mafii trwała do 19 lipca 1997 r. Wtedy to w wypadku samochodowym zginął poseł ziemi radomskiej Tadeusz Kowalczyk, członek Klubu Parlamentarnego na rzecz Akcji Wyborczej Solidarność. Kowalczyk był wcześniej członkiem Politycznego Komitetu Doradczego przy ministrze spraw wewnętrznych. Już po jego śmierci okazało się, że od lat współpracował z gangsterami i byłymi oficerami tajnych służb. To Kowalczyk poręczył za Stanisława M., uznawanego za jednego z bossów podziemia. To on współpracował z braćmi D. z Radomia, handlującymi m.in. bronią. Ustaliliśmy, że przed śmiercią Kowalczyk co najmniej kilka razy spotykał się z Markiem Papałą, wtedy zastępcą komendanta głównego policji.
Ostatnio zainteresowało nas dlaczego pan Jarek Mazur gra na oszczędnej wersji kontrabasu.
Doszliśmy do wnioski że chłop się starzeje i nie chce mu się targać za sobą czegoś większego.
Z błędu wyprowadził nas dopiero znajomy ....judaista.
Jak się okazuje , kontrabas nie był typowym instrumentem kapel ludowych nawet tych przedwojennych.W Kolbuszowej i okolicach,a nawet na terenach typowo polskich grano na basetli (czymś takim co sobie zrekonstruował pan Mazur).Jedyny kontrabas w przedwojennej Kolbuszowej był w posiadaniu żydowskiego zespołu muzycznego.
9 sierpnia o 13 w MDK odbędzie się ściśle tajna , XXIV sesja VI kadencji Rady Miejskiej w Kolbuszowej.Ściśle tajna ponieważ na wszelki wypadek milczą o niej nawet oficjalne strony Urzędu Miasta oraz Rady Miejskiej.Porządek obrad wygląda niewinnie ale z naszych informacji wynika że będzie gorąco.Atmosferę podgrzewać będą turbiny wiatrowe (efekt uboczny ich pracy).Warto przyjść i zobaczyć jak wygląda kolbuszowska demokracja w praktyce.Główna atrakcją będzie burmistrz Zuba ,który traci nagle pamięć gdy pyta się go o proces decyzyjny w sprawie budowy farmy wiatrowej.
P.s. Z poufnych źródeł wiemy że burmistrz zamówił mszę w intencji aby podczas sesji nie padał deszcz.Dach MDK przecieka coraz bardziej......
Wiedziała, że zakończenie tego małżeństwa nie będzie łatwe, ale dojrzała do tego, by wreszcie to zrobić. Wzięli ślub trzy lata temu, ale już po kilku miesiącach zaczęło się psuć. Mąż stawał się coraz bardziej zazdrosny. Krzyczał na nią z byle powodu. Zabierał jej portfel i nie pozwalał wyjść z domu, gdy chciała spotkać się z koleżankami. W końcu zaczął ją popychać, a później bić. Wiedział, gdzie celować. Bardzo się pilnował, by nie zostawić śladów na jej twarzy. Jedno uderzenie i paraliżował ją strach. Było tak, jak on chciał. Nie musiał bić dalej. Wygrywał.
Na początku K. myślała, że sam przestanie. Wiedziała, że ma stresujący okres w pracy i trudno mu poradzić sobie z emocjami. Gdy jednak ukarał ją za to, że zbyt długo rozmawiała z kasjerem w supermarkecie, poczuła że coś w niej pękło, że to musi być koniec. Miała 30 lat, a czuła się tak, jakby jej życie już się skończyło. Chciała jeszcze pożyć normalnie. Była gotowa.
Nikomu nie mówiła o tym, co dzieje się w domu. Koleżanki miały swoje problemy a jej było wstyd, okropnie wstyd. Mąż był powszechnie lubiany i szanowany, na każdym spotkaniu był duszą towarzystwa. W domu zmieniał się jednak w kogoś zupełnie innego. Nikt by jej nie uwierzył, a poza tym gardziła sobą, że tak długo dała się tak traktować. Może na to zasłużyła?
Odetchnęła z ulgą, gdy trzasnął drzwiami na wieść o tym, że odchodzi. Jednak w nocy wrócił. Rzucił ją na łóżko i zaczął gwałcić, wygrażając co jeszcze jej, pierdolonej suce, zrobi, jeśli nie zmądrzeje. Nie miała z nim szans. Pochwalił się, że dla lepszego efektu zażył viagrę, więc to jeszcze potrwa długo i na różne sposoby. I tak było.
Gdy skończył, znowu trzasnął drzwiami. Jakoś udało jej się dotrzeć do telefonu. Zadzwoniła do koleżanki. Czuła, że jeśli zostanie z tym sama, to się zabije. Koleżanka wzięła taksówkę i przyjechała o trzeciej nad ranem. Gdy K. otworzyła jej drzwi, koleżanka nie mogła wykrztusić słowa. Jej przerażenie szybko zmieniło się w gniew. Zaczęła namawiać K.na zgłoszenie sprawy na policję, żeby temu bydlakowi nie uszło to na sucho.
K. była tak roztrzęsiona, że czuła jak sekunda po sekundzie rozpada się na kawałki. Po godzinie była na tyle opanowana, by pojechać z koleżanką na komisariat. Gdy weszły do przedsionka, za biurkami siedziało dwóch policjantów, a na sali kręciło się kilka osób. Wreszcie przyszła jej kolej, ale policjant nie dosłyszał dlaczego tu przyszła. Gdy zrozumiał, szturchnął kolegę, mówiąc mu, że ma przyjąć gwałt. Poczuła się upokorzona spojrzeniami obecnych.
Zanim zaczął notować, zapytał, czy chce składać zawiadomienie. Tak. Policjant westchnął ciężko i zaczął pytać i zapisywać to, co mówiła. Że bicie, że zazdrość, że gwałt. Z własnym mężem nie chciała pani uprawiać seksu? W takim razie trzeba było wziąć rozwód, albo nawet w ogóle nie brać ślubu. Kręcił głową. Osobiście odradzam sąd, mówił, to same problemy. Chce pani, żeby wszyscy się dowiedzieli? I tak mąż nie posiedzi, a pani się tylko umęczy. No już dobrze, skoro się pani upiera. Podsunął jej przed oczy pouczenie pokrzywdzonego o podstawowych uprawnieniach i obowiązkach. Nic nie zrozumiała z czterech stron prawniczego żargonu. Niech się pani podpisze, bo będzie że pani nie pouczyłem. No i niech pani jedzie na obdukcję. Jak to jak, taksówką! My tu nie mamy wolnych radiowozów.
W szpitalu zmęczona lekarka zbadała ją i wydała informację o stanie zdrowia. Otarcia, siniaki, pęknięcia. Nie pomyślała jednak o zabezpieczeniu śladów na jej ubraniach. Nie bardzo wiedziała, jak radzić sobie z ofiarą gwałtu.
K. wyprowadziła się do mieszkania po babci, ale nawet tam nie czuła się bezpieczna. Kilka razy w tygodniu powtarzały się głuche telefony w środku nocy, ktoś wybił jej szybę w oknie. Prokurator nie zdecydował się na tymczasowy areszt dla męża ani zakaz zbliżania. Nie widział podstaw.
Następne tygodnie i miesiące przyniosły kolejne przesłuchania policyjne i prokuratorskie. Podobno dzieci przesłuchuje się jeden raz, ale ona przecież była już dorosła, więc powinna rzeczowo odpowiadać po kilka razy na te same pytania. W końcu chce pani sprawy w sądzie czy nie, przywoływał ją do porządku prokurator. Gdy wychodziła z przesłuchania w prokuraturze, na korytarzu spotkała męża, który miał być przesłuchany zaraz po niej. Ty dziwko, wysyczał do niej przechodząc, jeszcze pożałujesz.
Pierwsza rozprawa sądowa odbyła się po roku od zgwałcenia, a pięć kolejnych zajęło następny rok. K. chciała mieć adwokata, ale okazało się, że trzeba było o tym pomyśleć zanim doszło do pierwszej rozprawy. Przecież dostała tę informację już składając zawiadomienie na komisariacie, gdy otrzymała pouczenie o prawach i obowiązkach, prawda?
Na sali sądowej po raz kolejny powtórzyła przebieg wydarzeń tamtej nocy. Obrońca jej męża pytał ją o poprzednie doświadczenia seksualne i poglądy na temat ostrego seksu. Bo przecież te ślady na pani ciele mogły powstać w wyniku namiętnej nocy. Powołany przez niego biegły psycholog stwierdził, że całkiem możliwe, iż rzekomo pokrzywdzona konfabuluje. Bo jeśli to był gwałt i trwał kilka godzin, to ona nie powinna tak dobrze pamiętać ile razy, w jaki sposób i co rzekomy gwałciciel mówił. Najpewniej zmyśliła to wszystko, by zrzucić na niego winę za rozpad związku i go ukarać.
Sąd wydał wyrok w słoneczne, majowe popołudnie, dwa lata po zgwałceniu. Wymierzył oskarżonemu karę dwóch lat w zawieszeniu - w końcu mąż K. nie był wcześniej karany i cieszy się dobrą opinią, a poza tym oprócz niewiele rozstrzygającej obdukcji, nie było żadnych dowodów. K. nie przysługuje możliwość apelacji. Sprawa zostaje zakończona.
Podpisanie Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej nie spowoduje, że z dnia na dzień zniknie przemoc wobec kobiet i przemoc domowa. Konwencja proponuje jednak system długofalowych działań mających na celu zapobieganie i zwalczanie przemocy, m.in. szkolenia dla pracowników i pracownic służb publicznych oraz całodobową linię alarmową dla ofiar. Zaostrzanie kar dla gwałcicieli nie jest rozwiązaniem, skoro prokuratorzy i sędziowie nie wykorzystują istniejących prawnych możliwości ochrony ofiar.Zmiana trybu ścigania zgwałcenia z wnioskowego na z urzędu, będzie sensowna tylko wtedy, jeśli będą towarzyszyć jej inne działania o których mówi Konwencja. Wyślij e-mail do rządu: TAK dla Konwencji, NIE dla przemocy.
Urząd gminy zaciąga kolejne kredyty, na spłatę wcześniej zaciągniętych pożyczek.Spłaty przełożono na lata 2018-2022.Czyli w praktyce podwyżki diet radnych zostaną sfinansowane z pożyczki która będzie wisiała w budżecie do 2022.Genialne.Dzięki takiej pomysłowości radnych ,burmistrza i skarbnika wszystkie inwestycje są droższe o 20%.Co roku tracimy miliony złotych. Lokalne media milczą jednak w tej sprawie
nie informując o katastrofalnej sytuacji finansowej gminy Kolbuszowej.
Na naszym ulubionym portalu informacyjnym Kolbuszowa 24 ,czytamy;
Trzeba w tej chwili bardzo uważać na firmy, które wygrywają przetargi. Niestety zaczął się okres upadłości firm. I nawet te duże, które realizują duże inwestycje drogowe, zlecane przez państwo, ogłaszają upadłość. W konsekwencji przerywane są inwestycje, „lecą” terminy i robią się problemy zwłaszcza przy rozliczaniu się z dotacji unijnych – mówi Waldemar Macheta, były wicestarosta, a obecnie radny powiatowy.
Starosta Józef Kardyś bezradnie rozkłada ręce – Nie da rady. Ustawa o zamówieniach publicznych blokuje wszystko. Musimy przyjąć najtańszą ofertę i tyle – komentuje sytuację.
Nie jest to prawdą.Należy wybrać nie najtańsza ofertę ale.... najlepszą.Kryteria oceny może ustalić same starostwo.Można i należy w ich skład wpisać wiarygodność firmy,jakość jej usług itp ,itd. Niestety starosta Kardyś idzie na łatwiznę , tego nie robi, i takie są tego skutki; pieniądze z resortu przepadły i nowego mostu jak nie było, tak nie ma.