Korso Kolbuszowskie systematycznie podnosi swój poziom.Wygląda na to że konkurencja ze strony mediów obywatelskich (chłe ,chłe ) wychodzi temu tygodnikowi na dobre.
Redaktor Radwański, wziął tym razem na warsztat, domniemany pogrom kolbuszowski z 1946 roku.
Ludzie
i Żydzi
„Bij
Żyda! Zabij Żyda!” – te okrzyki dwa lata po wyparciu Niemców z
Kolbuszowej znów zabrzmiały na kolbuszowskim rynku. Czy można
mówić o pogromie?
W
wielu miejscach można znaleźć wzmiankę o tym, że 24 września
1946 roku w Kolbuszowej doszło do pogromu żydowskiego. Co się
wtedy stało? Postanowiliśmy to sprawdzić. Poza wzmianką o
pogromie i dacie 24 września 1946 roku nic więcej o wydarzeniu w
internecie i publikacjach prasowych i książkowych nie ma. Czy mogło
wtedy dojść do pogromu?
(...)
Bij
Żyda!
Jest
późne, wrześniowe popołudnie. Izaak Brott, 37-letni rzeźnik z
Kolbuszowej siedzi przed domem na rynku, na schodach sklepu, rozmawia
ze swoim młodszym bratem, Nissanem, którego jednak wszyscy nazywają
Froimem, z zawodu kupcem. Razem z nimi jest Izak Sztub, kolbuszowski
szklarz Majer Sztub, urodzony w Żabnie koło Krakowa kupiec. Tuż
obok na słupku na trawniku przysiadł Władysław Władysław
Staniszewski z Sędziszowa. Codziennie bywa w Kolbuszowej, więc
pewnie przysiadł porozmawiać ze znajomymi.
W
pewnym momencie z pobliskiej, szumnie później nazywanej w
dokumentach sądowych restauracją knajpy „Partyzant” wychodzi
trzech pracowników kolbuszowskiego Urzędu Bezpieczeństwa. Andrzej
Urban, Władysław Ożóg i Jan Tęcza. Wszyscy mają już trochę w
czubie. Kiedy Tęcza będzie zeznawał przed sądem, wielu rzeczy nie
będzie mógł sobie przypomnieć. Urbanowi coś nie podoba się w
Staniszewskim. Czy to, że siedzi z Żydami, czy też w pijanym
widzie bierze go za Żyda (Izak Sztub powie później śledczemu, że
krzyczał do Staniszewskiego „ty Żyd!”) – trudno powiedzieć.
Podchodzi do mężczyzny i krzycząc „Bij Żyda”, uderza go w
głowę. – Jak ja cię uderzę, to cię rodzona matka nie pozna –
ostrzega Staniszewski. Tęcza widząc, że zanosi się na awanturę,
wciąga kolegów do knajpy. Tam rozrabiają dalej – tłuką
szklankę, szarpią listonosza.
Zabij
Żyda
Tymczasem
na motocyklu nadjeżdżają z Kolbuszowej Górnej Stanisław
Piotrowski i Władysław Wilk. Podbiega do nich Izaak Brott i Majer
Sztub. Proszą, żeby zrobili porządek z pijanymi kolegami, którzy
zaczepiają Żydów. „Naser mater z Żydami” – odpowiada
Piotrowski i odjeżdża. Zezna później, że chciał kupić żarówkę
do motocykla. Zezna też, że skargi Brotta wcale nie zlekceważył,
tylko kazał mu zadzwonić do Franciszka Sołtysa, szefa
kolbuszowskiej UB. Froim Brott rzeczywiście zadzwonił na milicję z
siedziby komitetu Żydowskiego, ale z zeznań świadków nie wynika,
by mundurowi jakoś zareagowali.
W
tej sytuacji Izak Brott postanawia załatwić sprawę sam. Może
dlatego, że jeszcze przed wojną służył w Kołomyi w huculskim
pułku piechoty, może dlatego, że z grupy siedzącej przed jego
domem jest najstarszy. Kiedy pijani awanturnicy wychodzą z
„Partyzanta”, podchodzi do nich i zwraca im uwagę. Pyta, czemu
się awanturują. Andrzej Urban i Władysław Ożóg z okrzykiem
„Bij Żyda, zabij Żyda” rzucają się na niego i zaczynają bić
po twarzy. Izak Brott chowa się w knajpie. Urban nie goni go,
zamiast tego wyjmuje służbowy pistolet i zaczyna strzelać do
stojącego nieopodal Froima. Strzela, żeby zabić, pociąga za
cyngiel kilka razy. Na szczęście jest zbyt pijany, żeby trafić i
Froim ucieka. Słysząc strzały, Piotrowski i Wilk wracają. Widzą
zbiegowisko – przed domem Brotta i knajpą zebrało się już sporo
gapiów. Wilk próbuje uspokoić Urbana i Ożoga, w końcu udaje mu
się zaciągnąć ich na posterunek (obecnie znajduje się tam
przedszkole). O wszystkim dowiaduje się Franciszek Sołtys, szef
kolbuszowskiego UB. Informuje o wszystkim Wojewódzki Urząd
Bezpieczeństwa w Rzeszowie. Wygląda na to, że wszystko rozejdzie
się po kościach, ale następnego dnia z Rzeszowa przychodzi rozkaz:
aresztować Urbana i Ożoga.
Zarzuty
Na
obu mężczyznach ciążą ciężkie zarzuty. Mają odpowiadać za
próbę wywołania antysemickich rozruchów, próbę zabójstwa i
nieuprawnione użycie broni. Koledzy z UB rewidują ich i zamykają
do cel. Jeden z osadzonych chce jednak zadzwonić na milicję do
Staniszewskiego, by ta powiadomiła rodzinę, że ich krewniak siedzi
i że trzeba zabrać jego rzeczy z UB w Kolbuszowej. Ożóg i Urban
idą na wartownię zadzwonić i już, oczywiście nie wracają.
Zostaje wysłany za nimi list gończy. Przed sądem stanie też dwóch
funkcjonariuszy, którzy mieli służbę w czasie ich ucieczki –
Stanisław Piotrowski (szef skarży się na niego, że nic nie robi,
żeby rozbić antykomunistyczny oddział „Lisa”, podejrzewa, że
jest w zmowie z partyzantami, jak się po latach okaże, niesłusznie)
i Józef Sondej (dobry pracownik, ale za często chodzi do domu
rodzinnego, jak twierdzi Sołtys; to chodzenie opłaci mu się
zresztą, bo kiedy zostanie skazany na rok więzienia za
niedopełnienie obowiązków służbowych, chora, 65-letnia i
zostawiona bez pomocy w gospodarce matka wstawi się za nim, co razem
z podobną prośbą kolegów z oddziału partyzanckiej Armii Ludowej
wyciągnie go zza krat). To z akt ich sprawy poznamy przebieg
wydarzeń z 24 września. Piotrowski będzie też odpowiadał przed
sądem za to, że nie zareagował, gdy usłyszał, że jego podwładni
biją ludzi, a gdy po usiłowaniu zabójstwa Fromm Brotta Wilk
usiłował zatrzymać niedoszłych morderców, Piotrowski stał razem
z gapiami i przyglądał się. W akcie oskarżenia Piotrowskiego
trafiamy na kuriozalne zdanie, które wiele mówi o stosunku
instytucji państwowych i części ówczesnej społeczności do
Żydów: „Funkcjonariusze (…) zauważyli przed restauracją
Partyzant dużo ludzi i kilku żydów” (pisownia oryginalna).
Pogrom
czy „pogrom”?
Niewątpliwie,
wydarzenia, jakie rozegrały się na kolbuszowskim rynku 24 września
mogły skończyć się tragicznie i miały podłoże antysemickie.
Nie były jednak masowe – sprawców było dwóch, dwóch mężczyzn,
z czego jeden był narodowości polskiej zostało pobitych, jeden
otarł się o śmierć od kuli, ale tłum, który zebrał się pod
restauracją „Partyzant” pozostał obojętny, nikt poza Froimem,
który zadzwonił na milicję z Komitetu Żydowskiego, nie wzywał
pomocy, nikt też nie posłuchał nawoływań Ożoga i Urbana, żeby
bić Żydów. Jeśli wczytamy się w dokumenty tej sprawy, zobaczymy
obraz powojennego chaosu i niewątpliwej pobłażliwości, z jaką
kolbuszowskie UB potraktowało antysemickie wybryki swoich
podwładnych. Przede wszystkim jednak zobaczymy obraz zwykłej
ludzkiej społeczności, w której ludzie siadają po pracy przed
domami, żeby porozmawiać ze sobą, w której są jednostki
pozbawione uprzedzeń, jest większość, która jest obojętna i są
jednostki, których złe czyny kształtują opinię całej
zbiorowości.
Janusz
Radwański
Kawał dobrej dziennikarskie roboty.
Nie zgadzam się jednak z opinią autora dotyczącą pogromów w 1946 roku.
W najgłośniejszym i najtragiczniejszym, pogromie kieleckim zginęło ponad czterdzieści osób. Żydów mordowano pałkami i kamieniami, zabijali zwykli mieszkańcy miasta.
Opinie historyków na ten temat są różne .Na pewno jednak ,nic nie mogło się wtedy dziać w kraju bez wiedzy i aprobaty stacjonującej w Polsce Armii Czerwonej,oraz UB gdzie było wielu przedstawicieli narodowości żydowskiej."Pogromy" wygodne był dla komunistów ,którzy w ten sposób próbowali zniechęcić światową opinie publiczną ,do interesowania się tym co dzieje się w Polsce.
W Kielcach (wg mojej opinii) nie było "pogromu" tylko precyzyjnie zaplanowana i przeprowadzona prowokacja.
Więcej chociażby >>
tutaj<<
 |
Nie ma już takich miasteczek-Ryszard Sziler |