wtorek, 7 sierpnia 2012

Wspólnik Pruszkowa


Jarosław Sokołowski, pseudonim Masa, świadek koronny w sprawie gangu pruszkowskiego, twierdzi, że Jacek Dębski, zamordowany w kwietniu były prezes Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki, nawiązał kontakty z liderami przestępczego podziemia już 7-8 lat temu. To wtedy poznał szefów "Pruszkowa" - Andrzeja Kolikowskiego (Pershinga), braci Danielaków: Leszka (Wańkę) i Mirosława (Maliznę), Andrzeja Zielińskiego (Słowika) i samego Masę. Mniej więcej w tym samym czasie kontakty z przestępczym podziemiem nawiązał Ireneusz Sekuła, wicepremier w rządzie Mieczysława Rakowskiego.

O nominacji Dębskiego na prezesa UKFiT miała przesądzić rozmowa odbyta w restauracji w Katowicach. Obok samego Dębskiego i Masy wzięli w niej udział biznesmen Wojciech Paradowski, jeden z posłów AWS oraz dwaj przedsiębiorcy ze Śląska, którzy zbili majątek na przemycie papierosów i spirytusu. Poseł przedstawił potem kandydaturę Dębskiego politykom akcji i została ona przyjęta.

Partnerzy
Kontakty Dębskiego z Leszkiem Danielakiem nasiliły się w drugiej połowie 1999 r. Danielak znany był jako zapalony kibic, szczególnie interesowała go piłka nożna i koszykówka. Wraz ze swoim bratem Mirosławem inwestował w przemysł turystyczny: kupił m.in. dwa terminale promowe, cztery ośrodki wypoczynkowe, kilka linii autobusowych. W 1999 r. Dębskiego i Wańkę kilkakrotnie widziano na meczach dwóch podwarszawskich klubów trzeciej ligi piłki nożnej, sponsorowanych przez braci Danielaków.
Wedle zeznań Masy, na kilku spotkaniach towarzyskich (na początku 2000 r., już po śmierci Andrzeja Kolikowskiego) w których oprócz Dębskiego uczestniczyli bracia Danielakowie, Paweł Miller (pseudonim Małolat), biznesmen Stanisław M. z Gdańska oraz dwóch warszawskich adwokatów, snuto plany wspólnych przedsięwzięć po odejściu Dębskiego z Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki, czego się spodziewał po przewidywanej zmianie statusu UKFiT. Danielakowie przekonywali, że większość ich interesów stanowią przedsięwzięcia legalne (tak samo utrzymywał Stanisław M.), w które inwestuje wiele znanych warszawskich osobistości, więc zapraszają Jacka Dębskiego do współpracy. Oferta miała zostać przyjęta.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Gwatemala nie dostrzega iż elita władzy kradnie.

Na swoim blogu radny Paweł Michno napisał ciekawą rzecz;

Cały czas przewija się temat wiatraków, krążą listy zbieranych podpisów, głosów przeciwnych wystawianiu farmy wiatrowej na terenie gminy. Do mnie nikt nie dotarł. Co bym wtedy zrobił? Podpisał bym listę. Nie jestem zwolennikiem tego projektu w tej formie, jaką się nam funduje. Zresztą spora część radnych niewiele wie na ten temat, na sesjach i komisjach (przynajmniej tych, których jestem członkiem) nikt nie zadaje pytań w tym kierunku, nikt o tym nie mówi. Dlatego milczę i ja. Na razie...choć jesteśmy non stop wywoływani do tablicy w tym temacie. Mój głos jest przeciwny stawianiu wiatraków na terenie naszej gminy. Za blisko domów, zaburzony krajobraz, tak zresztą piękny w naszej gminie. Dlaczego nikt jasno nie wyjaśni o co chodzi i kto stoi za firmą mającą budować farmę. Nie chcę swojej wiedzy opierać jedynie na wiadomościach z kilku blogów i artykułów sponsorowanych z "Korso Kolbuszowskiego". Ludzie się boją tej inwestycji, a nikt nie potrafi im wyjaśnić po ludzku jak jest na prawdę.

całość

Czyli radni miejscy, nie tylko mają nikła wiedzę na temat największej potencjalnej inwestycji na naszym terenie, ale też....wstydzą się   zapytać oto urzędników.


9 sierpnia w MDK o godzinie  13  rozpocznie się sesja Rady Miejskiej w Kolbuszowej.Nasza przyszłość zależeć będzie  od decyzji radnych, które podejmą w ciągu najbliższych kilku tygodni.Jako mieszkańcy mamy prawo i obowiązek zadawać pytania na temat nie tylko planowanych farm wiatrowych
Przyjdźmy chociażby tylko  po to, aby swoja obecnością wesprzeć tych którzy nie boją się myśleć i mówić.


Będzie prasa,radio,telewizja.Doskonała okazja aby zaprezentować naszą gminę i to za zupełna darmochę.
Dlatego mile widziane będą słynące z urody miejscowe panie.Mamy też cichą nadzieje, że nie zabraknie kwiatu  kolbuszowskiego dziennikarstwa w osobie pani Marleny Bogdan  w jakiejś niebanalnej kreacji.Zarezerwowaliśmy dla pani  (u dyrektora Sitki) wygodny fotelik (nierekonstruowany) w miejscu w którym na pewno nie będzie ciekło z sufitu.




Burza w ogródku jordanowskim.

Brak nadzoru budowlanego po raz kolejny odbija się  czkawką.


Największy i chyba brzemienny w skutkach ślad pozostawiła burza w Ogródku Jordanowskim. Ku mojemu zaskoczeniu połowa terenu jeszcze dziś stała w wodzie, w tym dopiero co położona kostka! Czy będzie się ona nadawała jeszcze do użytku? Czy pieniądze zostały "utopione"? Obawiam się, że kilkumiesięczna praca poszła na marne...smutne...A może wystarczyło podnieść teren o metr, może półtora wiedząc, że sytuacje z zalewaniem tego terenu już wcześniej występowały. Ogródek zaczynał nabierać rumieńców, aż do feralnego piątku. Co teraz? Ludzie są oburzeni...nie burzą, ale zmarnowanymi pieniędzmi.

Idąc w sobotę koło południa obok ogródka już z daleka dostrzegłam malownicze zielsko po pas! Rzeczywiście budowa wygląda dzięki temu dużo lepiej, bo gruzowisko pokryło się dziką zielenią. Niestety to, co zobaczyłam z bliska trochę mnie zmartwiło. Cały ogródek jordanowski od strony północnej tonął w wodzie. Przypomnę, że deszcz padał (lał, ok) w piątek wieczorem i w nocy, ale w sobotę nie było nigdzie po nim ani śladu, a w ogródku prawdziwy potop :( Czy władze o tym wiedzą? Czy nie pora na wyrównanie terenu skoro już teraz taka powódź? Rozumiem, że murek od północy ochrania sąsiadów przed przelewaniem się wody, ale po co taka inwestycja, skoro tak łatwo wyłączyć ją z użytku?







Człowiek mafii

Z naszych ustaleń wynika, że Stanisław M. nie jest rolnikiem, ale człowiekiem zamieszanym najpoważniejsze mafijne przestępstwa ostatnich 20 lat. Znają go doskonale policjanci zwalczający przestępczość zorganizowaną. Spytaliśmy o niego kilkunastu byłych i obecnych funkcjonariuszy, którzy od lat 90. zajmowali się rozpracowywaniem zorganizowanych grup przestępczych. Według ich relacji, Stanisław M. był jednym z głównych organizatorów przemytu papierosów i alkoholu do Polski w latach 90.
- Przypisywaliśmy mu wwiezienie do Polski pięciuset ciężarówek ze spirytusem i papierosami - mówi funkcjonariusz, który przed laty rozpracowywał M. Ktoś, kto przerzucił tyle ciężarówek papierosów i spirytusu musiałby zarobić fortunę. W Polsce takie ilości tego towaru przerzucała jedynie mafia.
Przemyt alkoholu i papierosów po upadku komunizmu był dla polskich przestępców jednym z najbardziej dochodowych zajęć w historii. Głównymi organizatorami przemytu byli gangsterzy, którzy w latach 80. znaleźli się w Niemczech, głównie w Hamburgu. - Stanisław M. był tam jedną z najważniejszych postaci — mówi policjant. Był w najbliższym otoczeniu "Nikosia" czy Zdzisława N., który zginął potem w eksplozji ładunku wybuchowego.
I tak w pierwszej połowie lat 90. zaczęły wpadać w Polsce transporty przemycanego spirytusu i papierosów, których nadawcą była firma M. z Hamburga. Mechanizm był  podobny: zgodnie z listem przewozowym ciężarówka jechała na Litwę, ale nigdy tam nie docierała. W jakimś magazynie rozładowywali ją żołnierze gangów, a towar był rozcieńczany, rozlewany do butelek jako wódka i sprzedawany gdzie popadło.
Udało nam się dotrzeć do dwóch śledztw, w których przewija się nazwisko Stanisława M.: w Jeleniej Górze i Bydgoszczy. Oba w pierwszej połowie lat 90. W obu śledczy podejrzewali, że M. był organizatorem. W obu przypadkach prokuratura wystawiła list gończy, z tym, że Jelenia Góra oskarżała go o zorganizowanie i kierowanie przemytem, a Bydgoszcz o posługiwanie się lewym paszportem. - W tamtych czasach przemyt spirytusu czy papierosów był przestępstwem skarbowym - mówi policjant, rozpracowujący wtedy Stanisława M. - Sądy nie chciały uwzględniać wniosków o areszt. Dlatego listy gończe były sporym sukcesem.
Rzeka spirytusu




- "Posiedzę dzień, może dwa, może nawet tydzień. Ale i tak stąd wyjdę", tak powiedział do mnie M. po zatrzymaniu - opowiada funkcjonariusz, który prowadził sprawę przeciwko Stanisławowi M. I faktycznie. Kilka dni po zatrzymaniu M. w prokuraturze zjawił się poseł Tadeusz Kowalczyk, członek politycznego komitetu doradczego przy Ministrze Spraw Wewnętrznych. Jakiś czas później Kowalczyk został wyrzucony z komitetu. Wyrzucił go minister Milczanowski, kiedy przeczytał sporządzony przez policję raport o jego związkach ze zorganizowaną przestępczością.
Obie sprawy przeciwko Stanisławowi M. zakończyły się niczym. Prokuratura bydgoska umorzyła zarzuty dotyczące posługiwania się lewym paszportem, a zarzuty w śledztwie jeleniogórskim przedawniły się. Tymczasem raczkujące wydziały do walki z przestępczością zorganizowaną policji wzięły Stanisława M. na celownik. Dotarliśmy do co najmniej dwóch rozpracowań, w których celem był M. „Bilard”, prowadzony przez policję w Gdańsku, dotyczył jego działalności w Trójmieście. M. prowadził tam kasyno. Policja podejrzewała, że załatwił koncesję w ministerstwie finansów za 100 tysięcy dolarów łapówki, a interes służy do prania pieniądze przez gangsterów. - Faktycznie, Persching póżniej twierdził, że pieniądze ma bo wygrywał w kasynie. W tym kasynie - mówi były policjant z Gdańska.
Według policjantów Stanisław M. był też zaangażowany w „Zielone Bingo”, czyli założoną przez ludzi Pruszkowa spółkę, która miała stworzyć centrum hazardu na Śląsku. Ale ten interes nie wypalił.




W trójmieście M. uchodził za człowieka bliskiego Nikodema Skotarczaka, ps. Nikoś. Ale Skotarczak, który zaczął rościć sobie pretensje do roli szefa zorganizowanej przestępczości na Pomorzu, podpadł zarządowi Pruszkowa i został zlikwidowany w zamachu w 1998 roku. W tym samym okresie Stanisław M. zniknął z Trójmiasta i przeniósł się na Pomorze Zachodnie.
Z naszych informacji wynikało, że został pobity przez „Słowika” w jednej z dyskotek w Sopocie. Być może obawiał się, że podzieli los „Nikosia” i dlatego tak nagle zniknął.
W tym czasie trwało inne rozpracowanie Stanisława M., ciekawsze od sprawy "Bilard". Było ono prowadzone na najwyższym szczeblu, pod kryptonimem „Rzeka”. Policja podejrzewała, że Stanisław M. w porozumieniu z braćmi D.: Wańką i Malizną, organizują przemyt spirytusu do Polski na niespotykaną wcześniej skalę. Czynności w tej sprawie były intensywne, jednak akcja została przerwana około roku 1997 roku. Z relacji funkcjonariuszy wynika, że w tym okresie odeszło z pracy wielu doświadczonych funkcjonariuszy i rozpracowanie straciło impet, a z czasem zostało przerwane.
A kiedy akcja „Rzeka” została przerwana, bracia D. na kilka lat zmonopolizowali import kokainy z Ameryki Południowej. Ciekawe, co w tym czasie robił Stanisław M.?
Prawdziwa fortuna
Właśnie w tym czasie Stanisław M. zaczyna zajmować się inwestycja mi w nieruchomości. Przejmuje dom wczasowy w Świnoujściu i przerabia go na hotel. Położony w ekskluzywnej dzielnicy nadmorskiej Świnoujścia obiekt stał się miejscem, które odwiedziła czołówka polskiego świata przestępczego: „Baranina”, „Słowik”, „Malizna” i „Wańka”. - „Oczko” trenował tu w parku swoich mięśniaków, pompki im kazał robić o szóstej rano - mówi były pracownik Stanisława M. Jak twierdzi, w hotelu odbywały się tajne spotkania, zwykle podczas imprez w pobliskiej dyskotece.




Byli pracownicy wspominają też polityków, którzy przewinęli si wśród gości. - Bywał tu Leszek Piotrowski, w czasie kiedy był wiceministrem. On siedział w barze, a BOR-owcy przed wejściem To była sensacja - opowiada. Twierdzi, że w hotelu bywał też były senator Aleksander Gawronik, który później został skazany m.in. za interesy z Pruszkowem oraz znany samorządowiec z Dolnego Śląska.
Stanisław M. obsesyjnie dba o prywatność. Nie pokazuje się publicznie. - Zdarzało się tak, że rano dostawaliśmy telefon do niego, a popołudniu on miał już trzeci z kolei numer - mówi jeden z byłych pracowników hotelu Stanisława M. - Znikał, nie wiadomo gdzie jeździł. Zachowywał się bardzo dziwnie.
Kupuje kolejne firmy i nieruchomości w całej Polsce. Po kilkunastu latach kontroluje kilkadziesiąt podmiotów gospodarczych. Sam albo przez firmy posiada nieruchomości o wartości kilkudziesięciu milionów złotych. W interesach stara się unikać rozgłosu. Kiedy po przejęciu przez jedną z jego spółek majątku upadającej wrocławskiej Jedynki wybucha skandal, zwraca nieruchomości. Dla ludzi którzy mają z nim styczność szybko staje się jasne, że M. dysponuje prawdziwą fortuną, chociaż nikt nie potrafi sobie wytłumaczyć, skąd ona pochodzi. Jedni myślą, że to pieniądze gangsterów z „Pruszkowa”, inni, że jakaś wyprana fortuna z zagranicy. Ale większość jest zgodna: Stanisław M. jest jedynie zarządzającym.
Jak wyprać miliony
Jakim cudem człowiek zamieszany w najpoważniejsze mafijne przestępstwa ostatniego dwudziestolecia stał się jednym z bohaterów afery w kościelnej komisji majątkowej. Dziś ten wątek jest badany przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która z zasady nie udziela żadnych informacji na temat sprawy. Mimo to w sprawie działki na Białołęce pewne jest to, że człowiek z taką biografią jak Stanisław M. nie robi przypadkowych interesów. Co w takim razie łączyło go z pełnomocnikiem kościoła Markiem P.? Może dzięki nieruchomościom Stanisław M. znalazł świetny sposób na wypranie pieniędzy? Zgodnie z aktem notarialnym za ziemię zapłacił ułamek wartości. Zarazem w akcie notarialnym był zapis mówiący, że elżbietanki wypłacą mu równowartość ceny działki w przypadku, gdyby transakcja nie doszła do skutku. Można się zatem domyślać, że te dziwne postanowienia były gwarancją innej, tajnej umowy. Może więc Stanisław M. przekazał pieniądze za wartą ok. 200 mln nieruchomość pod stołem? W takim przypadku mogły to być pieniądze, które pochodziły z nielegalnych źródeł. W zamian dostawał działkę. Po jej sprzedaży dostawał całkowicie legalną gotówkę.
Ten mechanizm to wręcz idealny sposób na wypranie pieniędzy. To jednak tylko jedna z hipotez, którą można stworzyć na podstawie informacji do których dotarliśmy.




Pochodzeniem fortuny Stanisława M. powinny być zainteresowane instytucje zwalczające w Polsce przestępczość zorganizowaną. Tyle, że kiedy rozmawialiśmy z przedstawicielami różnych instytucji, ci nie wiedzieli kim jest Stanisław M. - W Polsce nikt nie ponosi prawnej odpowiedzialności za zwalczanie przestępczości zorganizowanej - mówi były szef MSWiA Marek Biernacki. - Oczywiście, różne instytucje mają obowiązek się nią zajmować. Ale w praktyce oznacza to przerzucanie się odpowiedzialnością.
Policjanci, którzy prawie 10 lat temu brali udział w rozbijaniu „Pruszkowa” dziś z ironią odpowiadają na pytania o majątek gangsterów. - Z tego co wiem, zajętych zostało 19 800 złotych i to właściwie przypadkiem - mówi jeden z nich.
Nasze pytania o odbieranie majątków przestępców nie wzbudziły żadnego zainteresowania w prokuraturze generalnej. Po kilku tygodniach milczenia rzecznik stwierdził, że w tym temacie PG nie dysponuje żadną wiedzą i poradził, żeby podpytać w policji. Trudno się dziwić: roku temu zostało zlikwidowane biuro przestępczości zorganizowanej, a znaczna część doświadczonych śledczych odeszła albo przerzuca niepotrzebne dokumenty w wydziałach sądowych. U pozostałych dominuje frustracja i zniechęcenie sytuacją w prokuraturze. Zwalczanie przestępczości zorganizowanej zostało zdecentralizowane i oddane w ręce osób o małej wiedzy i doświadczeniu.
- Najpoważniejsza przestępczość nigdy się nie cofa. Nie działa na nią prewencja. Z mafią się walczy. Kiedy państwo odpuszcza, kiedy się obudzi, będzie za późno - mówi jeden z najbardziej doświadczonych polskich funkcjonariuszy.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Imagine....


Zdaniem kierownika tarnobrzeskiej delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska Andrzeja Adamskiego, kolbuszowianie muszą być przygotowania na to, że, zamiast bezpiecznych i nowoczesnych wiatraków, na swoim terenie będą mieć złom.

Teraz wiemy kto czyta nas z zapartym tchem w Tarnobrzegu (dzień dobry ;) )

9 sierpnia w MDK o godzinie  13  rozpocznie się sesja Rady Miejskiej w Kolbuszowej.Nasza przyszłość zależeć będzie  od decyzji radnych, które podejmą w ciągu najbliższych kilku tygodni.Jako mieszkańcy mamy prawo i obowiązek zadawać pytania na temat nie tylko planowanych farm wiatrowych.Powiedzmy radnym,burmistrzowi o swoich obawach,dyskutujmy,spierajmy się na fakty.Wymagajmy rzetelnych odpowiedzi.To miasto,ta gmina są naszą  wspólną własnością.Radni,burmistrz,urzędnicy sprawują władzę tylko  i wyłącznie w naszym imieniu.
Przyjdźmy chociażby tylko  po to, aby swoja obecnością wesprzeć tych którzy nie boją się myśleć i mówić.

Możesz mnie nazwać marzycielem,
Ale nie jestem jedyny....




Mafia

Wyjaśnienie tajemnicy zabójstwa gen. Marka Papały zmiecie ze sceny dużą część polskich elit Najpierw były dziwne powiązania znanych osobistości z półświatkiem i tajnymi służbami. Potem zdarzały się przerzuty broni do krajów objętych embargiem oraz wielkie transporty (po kilka ton) narkotyków, za którymi stali gangsterzy, ludzie tajnych służb i powiązani z nimi biznesmeni i politycy. Powstawały wtedy spółki za pieniądze z funduszy operacyjnych tajnych służb (firmowane przez znanych obecnie biznesmenów), w nielegalne interesy wchodziły dawne centrale handlu zagranicznego. A potem w dziwnych okolicznościach zaczęły ginąć osoby, które o tych interesach wiedziały lub były w nie uwikłane. \"Nie ma w Polsce mafii, jest tylko zorganizowana przestępczość\" - mówili kolejni ministrowie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości III RP, choć ślady istnienia mafii widzieliśmy na każdym kroku. Dopiero sejmowe komisje śledcze ujawniły skalę tej gangreny. I okazało się, że kluczem do polskiej mafii jest zabójstwo gen. Marka Papały, byłego komendanta głównego policji

Cicha ekspansja mafii trwała do 19 lipca 1997 r. Wtedy to w wypadku samochodowym zginął poseł ziemi radomskiej Tadeusz Kowalczyk, członek Klubu Parlamentarnego na rzecz Akcji Wyborczej Solidarność. Kowalczyk był wcześniej członkiem Politycznego Komitetu Doradczego przy ministrze spraw wewnętrznych. Już po jego śmierci okazało się, że od lat współpracował z gangsterami i byłymi oficerami tajnych służb. To Kowalczyk poręczył za Stanisława M., uznawanego za jednego z bossów podziemia. To on współpracował z braćmi D. z Radomia, handlującymi m.in. bronią. Ustaliliśmy, że przed śmiercią Kowalczyk co najmniej kilka razy spotykał się z Markiem Papałą, wtedy zastępcą komendanta głównego policji. 


całość

Instrument rekonstruowany...

Ostatnio zainteresowało nas dlaczego pan Jarek Mazur gra na oszczędnej wersji kontrabasu.

Doszliśmy  do wnioski że chłop się starzeje i nie chce mu się targać za sobą czegoś większego.
Z błędu wyprowadził nas dopiero znajomy ....judaista.
Jak się  okazuje , kontrabas nie był typowym instrumentem kapel ludowych nawet tych przedwojennych.W Kolbuszowej i okolicach,a nawet na terenach typowo polskich grano na basetli (czymś takim co sobie zrekonstruował pan Mazur).Jedyny kontrabas w przedwojennej Kolbuszowej był w posiadaniu żydowskiego zespołu muzycznego.




hh

sobota, 4 sierpnia 2012

Zuba zapomniał...

9 sierpnia o 13  w MDK odbędzie się ściśle tajna , XXIV sesja VI kadencji Rady Miejskiej w Kolbuszowej.Ściśle tajna ponieważ na wszelki wypadek milczą o niej nawet oficjalne strony Urzędu Miasta oraz Rady Miejskiej.Porządek obrad wygląda niewinnie ale z naszych informacji wynika że będzie gorąco.Atmosferę podgrzewać będą turbiny wiatrowe (efekt uboczny ich pracy).Warto przyjść i zobaczyć jak wygląda kolbuszowska demokracja w praktyce.Główna atrakcją będzie burmistrz Zuba ,który traci nagle pamięć gdy pyta się go o proces decyzyjny w sprawie budowy farmy wiatrowej.

P.s. Z poufnych źródeł wiemy że burmistrz zamówił mszę w intencji aby podczas sesji nie padał deszcz.Dach MDK przecieka coraz bardziej......





Turbiny mogą się także zapalać....


Ciekawa atrakcja turystyczna....




Co dzieje się za ścianą ?



Wiedziała, że zakończenie tego małżeństwa nie będzie łatwe, ale dojrzała do tego, by wreszcie to zrobić. Wzięli ślub trzy lata temu, ale już po kilku miesiącach zaczęło się psuć. Mąż stawał się coraz bardziej zazdrosny. Krzyczał na nią z byle powodu. Zabierał jej portfel i nie pozwalał wyjść z domu, gdy chciała spotkać się z koleżankami. W końcu zaczął ją popychać, a później bić. Wiedział, gdzie celować. Bardzo się pilnował, by nie zostawić śladów na jej twarzy. Jedno uderzenie i paraliżował ją strach. Było tak, jak on chciał. Nie musiał bić dalej. Wygrywał.

Na początku K. myślała, że sam przestanie. Wiedziała, że ma stresujący okres w pracy i trudno mu poradzić sobie z emocjami. Gdy jednak ukarał ją za to, że zbyt długo rozmawiała z kasjerem w supermarkecie, poczuła że coś w niej pękło, że to musi być koniec. Miała 30 lat, a czuła się tak, jakby jej życie już się skończyło. Chciała jeszcze pożyć normalnie. Była gotowa.

Nikomu nie mówiła o tym, co dzieje się w domu. Koleżanki miały swoje problemy a jej było wstyd, okropnie wstyd. Mąż był powszechnie lubiany i szanowany, na każdym spotkaniu był duszą towarzystwa. W domu zmieniał się jednak w kogoś zupełnie innego. Nikt by jej nie uwierzył, a poza tym gardziła sobą, że tak długo dała się tak traktować. Może na to zasłużyła?

Odetchnęła z ulgą, gdy trzasnął drzwiami na wieść o tym, że odchodzi. Jednak w nocy wrócił. Rzucił ją na łóżko i zaczął gwałcić, wygrażając co jeszcze jej, pierdolonej suce, zrobi, jeśli nie zmądrzeje. Nie miała z nim szans. Pochwalił się, że dla lepszego efektu zażył viagrę, więc to jeszcze potrwa długo i na różne sposoby. I tak było.

Gdy skończył, znowu trzasnął drzwiami. Jakoś udało jej się dotrzeć do telefonu. Zadzwoniła do koleżanki. Czuła, że jeśli zostanie z tym sama, to się zabije. Koleżanka wzięła taksówkę i przyjechała o trzeciej nad ranem. Gdy K. otworzyła jej drzwi, koleżanka nie mogła wykrztusić słowa. Jej przerażenie szybko zmieniło się w gniew. Zaczęła namawiać K.na zgłoszenie sprawy na policję, żeby temu bydlakowi nie uszło to na sucho.

K. była tak roztrzęsiona, że czuła jak sekunda po sekundzie rozpada się na kawałki. Po godzinie była na tyle opanowana, by pojechać z koleżanką na komisariat. Gdy weszły do przedsionka, za biurkami siedziało dwóch policjantów, a na sali kręciło się kilka osób. Wreszcie przyszła jej kolej, ale policjant nie dosłyszał dlaczego tu przyszła. Gdy zrozumiał, szturchnął kolegę, mówiąc mu, że ma przyjąć gwałt. Poczuła się upokorzona spojrzeniami obecnych.

Zanim zaczął notować, zapytał, czy chce składać zawiadomienie. Tak. Policjant westchnął ciężko i zaczął pytać i zapisywać to, co mówiła. Że bicie, że zazdrość, że gwałt. Z własnym mężem nie chciała pani uprawiać seksu? W takim razie trzeba było wziąć rozwód, albo nawet w ogóle nie brać ślubu. Kręcił głową. Osobiście odradzam sąd, mówił, to same problemy. Chce pani, żeby wszyscy się dowiedzieli? I tak mąż nie posiedzi, a pani się tylko umęczy. No już dobrze, skoro się pani upiera. Podsunął jej przed oczy pouczenie pokrzywdzonego o podstawowych uprawnieniach i obowiązkach. Nic nie zrozumiała z czterech stron prawniczego żargonu. Niech się pani podpisze, bo będzie że pani nie pouczyłem. No i niech pani jedzie na obdukcję. Jak to jak, taksówką! My tu nie mamy wolnych radiowozów.

W szpitalu zmęczona lekarka zbadała ją i wydała informację o stanie zdrowia. Otarcia, siniaki, pęknięcia. Nie pomyślała jednak o zabezpieczeniu śladów na jej ubraniach. Nie bardzo wiedziała, jak radzić sobie z ofiarą gwałtu.

K. wyprowadziła się do mieszkania po babci, ale nawet tam nie czuła się bezpieczna. Kilka razy w tygodniu powtarzały się głuche telefony w środku nocy, ktoś wybił jej szybę w oknie. Prokurator nie zdecydował się na tymczasowy areszt dla męża ani zakaz zbliżania. Nie widział podstaw.

Następne tygodnie i miesiące przyniosły kolejne przesłuchania policyjne i prokuratorskie. Podobno dzieci przesłuchuje się jeden raz, ale ona przecież była już dorosła, więc powinna rzeczowo odpowiadać po kilka razy na te same pytania. W końcu chce pani sprawy w sądzie czy nie, przywoływał ją do porządku prokurator. Gdy wychodziła z przesłuchania w prokuraturze, na korytarzu spotkała męża, który miał być przesłuchany zaraz po niej. Ty dziwko, wysyczał do niej przechodząc, jeszcze pożałujesz.

Pierwsza rozprawa sądowa odbyła się po roku od zgwałcenia, a pięć kolejnych zajęło następny rok. K. chciała mieć adwokata, ale okazało się, że trzeba było o tym pomyśleć zanim doszło do pierwszej rozprawy. Przecież dostała tę informację już składając zawiadomienie na komisariacie, gdy otrzymała pouczenie o prawach i obowiązkach, prawda?

Na sali sądowej po raz kolejny powtórzyła przebieg wydarzeń tamtej nocy. Obrońca jej męża pytał ją o poprzednie doświadczenia seksualne i poglądy na temat ostrego seksu. Bo przecież te ślady na pani ciele mogły powstać w wyniku namiętnej nocy. Powołany przez niego biegły psycholog stwierdził, że całkiem możliwe, iż rzekomo pokrzywdzona konfabuluje. Bo jeśli to był gwałt i trwał kilka godzin, to ona nie powinna tak dobrze pamiętać ile razy, w jaki sposób i co rzekomy gwałciciel mówił. Najpewniej zmyśliła to wszystko, by zrzucić na niego winę za rozpad związku i go ukarać.

Sąd wydał wyrok w słoneczne, majowe popołudnie, dwa lata po zgwałceniu. Wymierzył oskarżonemu karę dwóch lat w zawieszeniu - w końcu mąż K. nie był wcześniej karany i cieszy się dobrą opinią, a poza tym oprócz niewiele rozstrzygającej obdukcji, nie było żadnych dowodów. K. nie przysługuje możliwość apelacji. Sprawa zostaje zakończona.




Podpisanie Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej nie spowoduje, że z dnia na dzień zniknie przemoc wobec kobiet i przemoc domowa. Konwencja proponuje jednak system długofalowych działań mających na celu zapobieganie i zwalczanie przemocy, m.in. szkolenia dla pracowników i pracownic służb publicznych oraz całodobową linię alarmową dla ofiar. Zaostrzanie kar dla gwałcicieli nie jest rozwiązaniem, skoro prokuratorzy i sędziowie nie wykorzystują istniejących prawnych możliwości ochrony ofiar.Zmiana trybu ścigania zgwałcenia z wnioskowego na z urzędu, będzie sensowna tylko wtedy, jeśli będą towarzyszyć jej inne działania o których mówi Konwencja.

Wyślij e-mail do rządu: TAK dla Konwencji, NIE dla przemocy.





Zaciskanie pętli...




Urząd gminy zaciąga kolejne kredyty, na spłatę wcześniej zaciągniętych pożyczek.Spłaty przełożono na lata 2018-2022.Czyli w praktyce podwyżki diet radnych zostaną sfinansowane z pożyczki która będzie wisiała w budżecie do 2022.Genialne.Dzięki takiej pomysłowości radnych ,burmistrza i skarbnika wszystkie inwestycje są droższe o 20%.Co roku tracimy miliony złotych. Lokalne media milczą jednak w tej sprawie
nie informując o katastrofalnej sytuacji finansowej gminy Kolbuszowej.



piątek, 3 sierpnia 2012

Starosta Kardyś nie zna prawa?

Na naszym ulubionym portalu informacyjnym Kolbuszowa 24 ,czytamy;

Trzeba w tej chwili bardzo uważać na firmy, które wygrywają przetargi. Niestety zaczął się okres upadłości firm. I nawet te duże, które realizują duże inwestycje drogowe, zlecane przez państwo, ogłaszają upadłość. W konsekwencji przerywane są inwestycje, „lecą” terminy i robią się problemy zwłaszcza przy rozliczaniu się z dotacji unijnych – mówi Waldemar Macheta, były wicestarosta, a obecnie radny powiatowy.

Starosta Józef Kardyś bezradnie rozkłada ręce – Nie da rady. Ustawa o zamówieniach publicznych blokuje wszystko. Musimy przyjąć najtańszą ofertę i tyle – komentuje sytuację.



Nie jest to prawdą.Należy wybrać nie najtańsza ofertę ale.... najlepszą.Kryteria oceny może ustalić same starostwo.Można i należy  w ich skład wpisać wiarygodność firmy,jakość jej usług itp ,itd. Niestety starosta Kardyś idzie na łatwiznę  , tego nie robi, i takie są tego skutki; pieniądze z resortu przepadły i nowego mostu jak nie było, tak nie ma.

wtorek, 31 lipca 2012

Amok

Urząd powiatowy w Kolbuszowej jest bidny.Do tego stopnia ,że nie ma pieniędzy na wykonanie podstawowych zadań statutowych jak na przykład,prowadzenie szkoły specjalnej.Robi  to ze niego urząd gminny.Gmina wspiera  także powiat  corocznymi dotacjami do nie mieli by pewnie za co kupić papieru toaletowego.
Radni za to szastają pieniędzmi na lewo i prawo bez zastanowienia.Podnieśli sobie diety,a ostatnio nawet pensję starosty bo tak wypada...tylko o 10%.Tylko... że jest to często równowartość miesięcznej pensji niejednego mieszkańca powiatu.
Teraz z braku lepszego zajęcia wymyślili że będą budować pomnik,albo cosik żeby można było kwiaty postawić.Za co ?Przecież nie macie pieniędzy na szkoły,remonty dróg.Czy to nie jest chore?




poniedziałek, 30 lipca 2012

Nieudolność gminnej władzy...




Jak to działa w praktyce...

Aby dokończyć remont drogi w Weryni potrzebne było 100 tys złotych.Burmistrz dostał zadanie aby je w dziurawym budżecie znaleźć.Te pieniądze są w Kupnie ponieważ tam nie można(?) zrealizować chodnika do 2015 roku.Czyli prosta sprawa.Przerzuca się niewykorzystane "środki" z jednej rubryczki do drugiej.To było by jednak zbyt proste.Burmistrz postanowił zrobić lepszy szpagat."Znalazł" pieniądze w Miejskim Domu Kultury.Dał radnym alternatywę albo chodniczek w Weryni albo remont cieknącego dachu w MDK.Radni po długiej i wyczerpującej (jak zapewniał radny Fryc) debacie przegłosowali na komisji chodniczek.Wiadomo Dragan z Opalińskim siem obrażą i jeszcze wyjdą z kruchej koalicji i co wtedy?Co wtedy?Dlaczego jednak nikt jednak nie wpadł na pomysł aby "sciągnąć" te środki z inwestycji nie do zrealizowania w Kupnie?Myślenie boli radnych?Czy znowu zagrały tutaj jakieś bliżej nieokreślone interesy?

Czy tylko burmistrz wystawił do wiatru "Frycową" koalicje i kolejny raz sprawdził jej wytrzymałość?

Tego nie zdzierżył dyrektor MDK Sitko i wygarnął;






Z Polskiego na nasze.... Burmistrz maluje,szpachluje,brukuje kostką MDK .Tysiące złotych wyrzuca  w błoto  i nie robi tego co najważniejsze-nie remontuje dachu.Budynek niszczeje i od kilkunastu lat , UM nie może znaleźć pieniędzy na remont tego co najważniejsze w tym historycznym budynku-dachu.
Podobnie było z budową  "Fregaty".Zamiast remontować to co się wali-kanalizacje wybudowano obiekt, bez którego można było się obyć jeszcze kilka lat.Zrealizowano tą inwestycje w sposób najdroższy z możliwych.Teraz będziemy spłacać pożyczki na spłatę pożyczek zaciągniętych na jego budowę co najmniej do 2022 roku.

Chyba czas zacząć poważną debatę nad tym co robi nasza "gminna władza".

Pisze niezawodny Rafał Matyja: "zdecydowana część procesów kierowania publicznymi pieniędzmi, decyzji kadrowych, efektywnych obiegów informacji znajduje się poza kontrolą, a zwykle także poza wiedzą polityków", i potem: "w grze z systemem politycy nie są bez szans. Zwykle jednak brak wiedzy i innych zasobów oraz wysokie ryzyko konfliktu zniechęca ich do podjęcia gry"; by kończyć puentą wyprowadzoną z niegdysiejszej propozycji Janusza Ekesa, by istotną metaforą państwa była rozmowa: " tematem rozmowy nie są największe transfery środków publicznych, jakie mają miejsce dzięki funduszom europejskim. Tematem rozmowy nie jest sposób dystrybucji dóbr rzadkich - materialnych i niematerialnych, nie są kryteria awansu i przyczyny trwałego bezrobocia młodych absolwentów. Tematem rozmów jest to, co da się rozegrać w debacie PO-PiS. Jej utrzymanie służy nie tylko obu partiom. jest mechanizmem gwarantującym święty spokój ludziom prawdziwej systemowej władzy: tym najsilniejszym - opisywanym często dzięki metaforze "układu", i tym niemal anonimowym, którzy dzięki swej liczbie określają kryteria życia społecznego w kraju w stopniu nie mniejszym niż ci pierwsi. Ich ta rozmowa nie dotyczy, są zawsze poza podejrzeniem i w cieniu. [...] Choć nie jest to wyraz ich gustów - ludzie systemu cieszą się z tabloidyzacji mediów, z zamierania poważnej dyskusji, z dziennikarstwa śledczego, które wyraża się opublikowaniem wysokości dochodów członków gabinetów politycznych. Ci ludzie nie lubią rozmowy. Uważają, że poważne sprawy powinno otaczać pełne powagi milczenie. A sposób w jaki kierują krajem - to sprawa nad wyraz poważna."

/podpatrzone u Tadeusza Kensy/


niedziela, 29 lipca 2012

Michał Karkut szokuje.....

Nasz ulubiony ulubieniec (nr 2 ) Michał Karkut z braku czegoś lepszego do roboty postanowił zaszokować.
Oto jego wpis  i komentarz  zaprzyjaźnionej z Maglem  Pani k.a.










Autor bloga nie doczytał projektów ustaw (bo nie jeden), ale „temat” wydał mu się na dzień dzisiejszy „ciekawym i kontrowersyjnym” ….  Ciekawe.
Jako, że nie tylko Pan może mieć problem z czasem, (czy doczytywaniem), przedstawicielki i przedstawiciele środowisk, którym zależy na wprowadzeniu ustawy o związkach partnerskich nagrali niespełna 3 minutowy spot (aby cennego czasu polityków i polityczek nie marnować): http://www.youtube.com/watch?v=32kwktPKxVE&feature=youtu.be.
Polecam! Może ukróci to nieco „przykrywanie sprawy” ważnej nie tylko dla osób homo – ale i dla heteroseksualnych zastępczymi tematami „adopcji” czy „rozumienia małżeństw wg KC”. Oraz szafowanie sloganem „tradycyjnej świętości rodziny”.
A cóż znaczy „nachalnie eksponować swoją sexualność” ? Ma Pan żonę / partnerkę? A zdarzyło się ją Panu publicznie przytulić, pocałować?
Może będzie „normalniej”, jeśli nasi przedstawiciele i przedstawicielki (czy to w sejmie, gminie, czy choćby w social media) w końcu zaczną CHCIEĆ wiedzieć, o czym mówią czy piszą ;)

P.S. A gdyby się komuś / ktosi nie chciało Konstytucji RP googlować:

Art. 32.

  1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
  2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.











Berlin to Kolbuszowa, Poland

Ciekawa relacja z pobytu w Kolbuszowej...

After the show we went to Karoline's house (one of the promoters). Her family was so nice, and gave us so much food, a warm fire and hospitality ... We might have offended Karoline's father by not partaking in drinking with him. It might have been a custom. Sorry if we did. Honestly though, this family, these people are so generous. They let 9 foreign, people into their house, fed them, let them bathe, gave them warm places to sleep and still asked them to return someday. They had trust in us, this is the kind of compassion that is needed around the world, and in us. We are eternally grateful.
całośc

Po koncercie poszliśmy do domu Karoliny  (jednej  z organizatorek). Jej rodzina była bardzo miła,nakarmiła nas, w atmosferze ciepła i  gościnność. .... Mogliśmy obrazić ojca Karoliny, nie  w pijąc z nim. Mógł to być taki zwyczaj. Przepraszamy, jeśli zrobiliśmy to. Szczerze mówiąc jednak, ta rodzina, ci ludzie są bardzo hojni. Przyjęli 9 obcych, ludzi w ich domu, nakarmili, wykąpali, dał im ciepłe miejsce do spania i jeszcze poprosili, aby powrócić w przyszłości. Mieli zaufanie do nas, jest to rodzaj empatii ,  potrzebnej na całym świecie i w nas samych. Jesteśmy dozgonnie wdzięczni.

Udokumentuj swoją jakość życia ,którą masz teraz....

Udokumentuj swoją jakość życia ,którą masz teraz. Nagraj na video oraz zrób zdjęcia swojego otoczenia. Stan faktyczny: zwierzęta, ptaki, stan rzek, zasięg telefonów, poziom hałasu. migotanie w oknach. Dla udokumentowania poziomu hałasu nagraj kilka filmów, np. z pracującym silnikiem samochodu z różnych odległości. Jeśli samochód ma aktualny przegląd, będzie dowodem w sprawie, gdyż poziom hałasu pracującego silnika jest dokładnie określony w przepisach.
Nagraj na video filmy z naturalnymi dźwiękami w Twoim obszarze w różnych porach dnia i pory roku. Udokumentuj śpiew ptaków, rechotanie żab, pianie koguta, wszystko!
Udokumentuj poziom odbioru telewizji naziemnej, poziom sygnału telefonu. Sprawdź stan wszystkich lokalnych strumieni i potoków. Jeśli masz studnię nagraj na video jakość i ilość swojej wody studziennej. Udokumentuj przelatujące ptaki i dzikie zwierząta, które pojawiają się w Twojej okolicy
A co najważniejsze, upewnij się, deweloperzy wiatrowi (wraz z tymi, którzy dzierżawią im ziemię) wiedzą, że ty i inni w społeczności to robicie. Ta dokumentacja ta jest tak potężna "zapobiegawcza" broń, że uchroni ona nas od tej farmy. Widmo odszkodowań za pogorszoną jakość życia może odebrać im chęć do dalszego działania! Dokumentować na zdjęciach i filmach !


sobota, 28 lipca 2012

Szkodniki niszczące Podkarpacie...

 Dokąd zmierza Podkarpacie pod rządami tych szkodników? Premier Tusk zwany "Donaldiniem” może i dobrze gra w piłkę, ale poza tym powinien jeszcze zająć się swoją pracą. A z tym jest już nieco gorzej – grzmiał Stanisław Ożóg.
....


Podczas konferencji działacze PiS wyrazili zaniepokojenie rosnącym zadłużeniem państwa. Zaapelowali, aby w tej sytuacji mieszkańcy Podkarpacia poparli ich kandydatów w nadchodzących wyborach samorządowych. Ich zdaniem tylko w ten sposób uda się uniknąć dalszej degradacji województwa podkarpackiego


całość


Czyli wg posła Ożoga a następnych wyborach mamy poprzeć kandydatów PiS którzy dla odmiany...rujnują gminne finanse?

piątek, 27 lipca 2012

Marian Krzaklewski niech żyje!

Fundacja "Serce bez granic"  zorganizowała wystawę w parlamencie europejskim w Brukseli o kardynale
Kozłowieckim.Pojawili się  miejscowi oficjele z prof Buzkiem na czele, oraz....






Jak pamiętamy, po przegranych wyborach na Podkarpaciu ,Platforma Obywatelska obiecała Marianowi Krzaklewskiemu odpowiednie stanowisko w strukturach UE.Czyli jednak dotrzymują przedwyborczych obietnic.I jak tu się nie cieszyć?


czwartek, 26 lipca 2012

Oni mogą to zrobić....

Chociaż nie ma jeszcze ogólnego przepisu określającego minimalną odległość turbiny wiatrowej od zabudowań, Rada Gminy może odległość taką określić, uchwalając miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego i do takiego rozwiązania należy radnych przekonać.2 km to niezbędne minimum, i oto warto i należy walczyć.
Takie rozwiązanie popierają posłowie PiS,skąd więc krążące w geodezji plotki że radni już uchwalili tylko 800 metrów?Gdzie i kiedy odbyły się konsultacje?To skończy się wizytą smutnych panów z ABW.




Rada Miejska w Kolbuszowej 
        Marek Opaliński - Przewodniczący Rady Miejskiej
        Józef Fryc - V-ce Przewodniczący Rady Miejskiej
        Krzysztof Aleksander Wilk - V-ce Przewodniczący Rady Miejskiej
Radni Rady Miejskiej
  1. Stanisław Długosz
  2. Julian Dragan
  3. Tadeusz Guzek
  4. Kazimierz Guzior
  5. Józef Jakubczyk
  6. Michał Karkut
  7. Krzysztof Kluza
  8. Stanisław Mazur
  9. Paweł Michno
  10. Dorian Pik
  11. Zbigniew Pytlak
  12. Stanisław Rumak
  13. Józef Rybicki
  14. Jan Sitko
  15. Andrzej Skowroński
  16. Jan Stobierski
  17. Bronisław Wiktor
  18. Emil Wilk


Należy ich łapać za rękaw i pytać  przy każdej okazji.


Dlaczego w planie zagospodarowani gminy nie ma  2km jako minimalnej odległości od turbiny wiatrowej?

środa, 25 lipca 2012

Stanisław M.





Lubimy sobie w maglu czytać stare wiadomości ....




Według naszych informacji jedną z firm, która złożyła ofertę, jest Śląska Grupa Inwestycyjna. Jak ustaliliśmy, zarejestrowana jest w Katowicach, ale jako adres korespondencyjny podaje Szczecin. Z informacji z Krajowego Rejestru Sądowego wynika, że właścicielem ŚGI jest Stanisław M.

O firmie zrobiło się głośno dwa lata temu, gdy od pogrążonej w długach Jedynki Wrocławskiej kupiła budynek i ziemię we Wrocławiu. Sąd wkrótce ogłosił upadłość Jedynki, ale jego zdaniem sprzedaż nieruchomości była wyprowadzeniem majątku z firmy. Przedstawiciele Jedynki zapewniali, że transakcja zostanie unieważniona.

Stanisław M. na przełomie lat 80. i 90. mieszkał w Hamburgu i był tam kolegą Zbigniewa Nawrota, uważanego za czołową postać w aferze schnapsgate. Na początku lat 90. M. podejrzewany był w Polsce m.in. o przemyt papierosów i alkoholu. Policja była jednak bezradna, bo nie stawiał się na przesłuchania, zasłaniając się dokumentacją psychiatryczną, według której miał psychozę maniakalno-depresyjną.

Dziesięć lat temu o swoich interesach ze Stanisławem M. opowiadał "Gazecie" Andrzej Kolikowski, ps. "Pershing", nieżyjący już boss gangu pruszkowskiego. Stwierdził wówczas m.in., że żyje z kojarzenia odpowiednich ludzi. Do takich zaliczył Stanisława M.

We wrześniu 1995 r. Stanisław M. został aresztowany na wniosek bydgoskiego prokuratora pod zarzutem dwukrotnego przekroczenia polskiej granicy ze sfałszowanym paszportem niemieckim. Na wolność wyszedł dzięki osobistemu poręczeniu posła Tadeusza Kowalczyka, wiceprzewodniczącego sejmowej komisji spraw wewnętrznych i członka Politycznego Komitetu Doradczego przy MSW.


całość

Nie  za bardzo wiemy o co tu chodzi ,ale może przewodniczący Komisji Rewizyjnej  pan Michał Karkut  oświeci nas na swoim blogu?

Warto ćwiczyć .....

Burmistrz Zuba doznał jakiejś dziwnej wybiórczej amnezji.Chłop nie pamięta nic co w jakikolwiek sposób związane jest z wiatrakami.Nawet nie pamięta co się stało z lasem koło wiatraków ,ale to już inna historia  (o której panie Janie nie zapominamy).Burmistrz obiecał że rozwieje wszelkie wątpliwości na temat farm wiatrowych na majowej sesji RM i.... oczywiście zapomniał.Zaczęliśmy sami drążyć temat i im dalej w las tym więcej... niejasności.Jak powiedziała by posłanka Zalewska to typowy scenariusz wciskania na siłę turbin wiatrowych.Powiedziała coś jeszcze ciekawszego.Otóż po takiej wytypowanej  gminie ktoś z miejscowych zawsze"oprowadza" inwestora,wskazując kontakty,wpływowych ludzi, itp, itd. Kto to jest w Kolbuszowej?Zapewne ktoś kto może na tym najwięcej zyskać.Być może któryś z dzierżawców ,albo miejscowych przedsiębiorców którzy będą taki obiekt budować,ochraniać.
Mój Mistrz,Tadeusz Kensy zalecił w takich wypadkach: "ćwiczenia" dociekliwości, szukania hipotez, alternatywnych wersji. Czasem zadane pytanie - choć to tylko słowa - jest więcej warte, niż powtarzanie w kółko tych samych, powszechnie znanych już od dawna, czasem niezbyt przekonujących - odpowiedzi".
Czego i państwu życzy
Kolbuszowski Magiel

Budowa kolejnej farmy wiatrowej została zablokowana. Tym razem w gminie Jawor na Dolnym Śląsku. O uniemożliwnie realizacji inwestycji dającej korzyści gminie i rolnikom dzielnie wałczyła nawet posłanka PiS.
Pod koniec grudnia ubiegłego roku na budowę farmy wiatrowej w Wądrożu Wielkim koło Jawora zgodził się lokalny samorząd - uchwalił w tym celu nowy plan zagospodarowania przestrzennego. Radni zmienili jednak zadanie i dziś tj. 8 kwietnia przegłosowali uchwałę, którą unieważnili swoją wcześniejszą decyzję.
Głosowanie odbyło się podczas nadzwyczajnego posiedzenia rady gminy. Decyzja samorządu spotkała się z aplauzem zebranej publiczności. Przeciwnicy wiatraków odetchnęli z ulgą. Będzie w gminie dalej tak jak było, a każdy kto miał okazję przejechać przez gminę wie jak.

Budowę farmy wiatrowej w rejonie Wądroża Wielkiego planowała niemiecka firma. Siłownie, a miało ich być 20, miały stanąć na prywatnych polach. Inwestor podpisał już z rolnikami umowę w tej sprawie. Kilku z nich przyszło na posiedzenie samorządu, ale nie chcieli rozmawiać na ten temat.

Na przebieg piątkowego głosowania miała duży wpływ posłanka z pobliskiego Jawora - Elżbieta Witek, która jest przeciwniczką wiatraków. Podczas swojego wystąpienia mówiła o negatywnych stronach inwestycji, zagroziła również lokalnym władzom kontrolą ABW i NIK-u. 




wtorek, 24 lipca 2012

Nie ma się czego bać.....

W Kolbuszowej rządzi burmistrz Zuba oraz starosta Kardyś obaj z PiS.Popierają oni budowę farm wiatrowych do tego stopnia, że właściwie od ręki i bez raportu o oddziaływania na środowisko wydali już pozwolenie na budowę jednej farmy gdzie ma stanąć 5-7  zdezelowanych wiatraków.Przynależność do PiS tych panów jest bardzo ważna. Posłowie tej partii ,nie wyłączając naszego posła Zbigniewa Chmielowca starają się o jak najszybszą regulacje przepisów dotyczących budowy farm wiatrowych.Zanim jednak to nastąpi ,pomagają wszystkim którzy walczą z patologiami podczas procesów decyzyjnych dotyczących farm wiatrowych.Mamy więc potężnych sprzymierzeńców. Należy to wykorzystać.

Panie burmistrzu Zuba! Zapewnienie "udział społeczeństwa" to nie  tylko zamieszczenie decyzji na Bip oraz wywieszenie na tablicy urzędu.


Poseł się pyta a wszystko wiedzący burmistrz i starosta podpisują zgodę na  budowę w ciemno.

Warto poświęcić godzinę czasu i oglądnąć  poniższe wideo.



Prezes się wkurzy....

Nazwiska panów Marców  właścicieli Aquilo , która zapragnęła uszczęśliwić nas 36  turbinami wiatrowymi,przewijają się w różnych firmach,te same adresy, numery telefonów.Ich mnogość zastanawia.Przyjrzyjmy się jednej z nich.



Ponieważ mamy dobra pamięć, dzięki spożywanej codziennie marchewce,popijanej jogurtem ,wygrzebaliśmy stary numer Rzeczpospolitej...


To był jeden z najgłośniejszych skandali towarzyszących decyzjom likwidowanej Komisji Majątkowej.
...
W 2008 r. poznańskie zgromadzenie elżbietanek dostało grunt w warszawskiej dzielnicy Białołęka w ramach rekompensat za ziemie utracone w PRL. Wskazał go ich ówczesny pełnomocnik Marek P., były funkcjonariusz SB (reprezentujący przed Komisją wiele kościelnych instytucji). On też znalazł nabywcę, któremu w imieniu elżbietanek ziemię od razu sprzedał.
...
Prokuratorzy, którzy zajęli się sprawą, zamówili niezależną wycenę w Zachodniopomorskim Stowarzyszeniu Rzeczoznawców Majątkowych. Jak dowiedziała się „Rz", jego ekspertyza potwierdza, że wartość gruntu drastycznie zaniżono.
....

Nie mamy wątpliwości, że ziemię siostry dostały bardzo tanio – mówi „Rz" burmistrz Białołęki Jacek Kaznowski. – I jak dziś już wiemy, okoliczności pozyskania gruntu i handlu nim są prawnie wątpliwe, a nawet przestępcze.
....
Marek P. sprzedał ziemię w Białołęce za wartość wskazaną w operacie, czyli ponad 30 mln zł, Stanisławowi Marcowi, przedsiębiorcy z Pomorza. Marzec złożył poświadczenie, że jest rolnikiem z Jabłonny (warunek zakupu gruntu rolnego), co było nieprawdą.

Marzec nie zapłacił zakonnicom pełnej sumy, tylko zaliczkę – 5,5 mln zł. Dlaczego?

– Pełnomocnik zakonu sprzedał nam grunt z wadą prawną, bo bez zgody Watykanu. To my jesteśmy stroną poszkodowaną w sprawie – twierdzi Radosław Marzec, syn biznesmena. Od września spółka, której jest prezesem – Śląska Grupa Inwestycyjna z Katowic – jest właścicielem gruntu w Białołęce, bo Stanisław Marzec sprzedał go swoim dwóm synom (za 80 mln zł).
...
Mimo że sprawa nie jest sfinalizowana, spółka złożyła kilka miesięcy temu w dzielnicy wniosek o podział ziemi na kilkadziesiąt działek. Chce budować tu osiedle. Czy opinia biegłych rzeczoznawców z Zachodniopomorskiego może przeszkodzić w tych planach?

– Nie. Ta sprawa nas nie dotyczy. My nabyliśmy ten grunt od ojca, a on – w dobrej wierze, po cenie, jaką mu zaproponowano – kwituje prezes Marzec.


całość

 Oraz znaleźliśmy coś takiego....

Zakon szybko sprzedał ziemię. Za 30,7 mln zł kupił ją Stanisław M., biznesmen z Pomorza, który w przeszłości miał kontakty z "Nikosiem" i "Pershingiem". 

Dług względem zakonnic

Stanisław M. kupił grunt po okazyjnej cenie, ale zapłacił siostrom zaledwie 5,5 mln zł. Wciąż opóźniał wypłatę pozostałych 25 mln zł. Zakon, nie mogąc doprosić się pieniędzy, rok temu poszedł do komornika. Mimo długu Stanisław M. sprzedał grunt synom - Radosławowi i Przemysławowi za 80 mln zł. 

Dług wobec sióstr nie został zapłacony do dziś. - M. wciąż jest winien zakonowi 25 mln zł. Sprawa jest w sądzie - przyznaje mec. Krzysztof Mazur, który reprezentuje elżbietanki.

Radosław M. sprawy długu komentować nie chce. Mimo tych zaległości chce podzielić grunt. We wrześniu ub.r. bracia złożyli do ratusza wniosek o podział tej ziemi na 24 działki: od blisko 3 tys. m kw. do ok. 4,5 ha. 

Jak wyliczył nam jeden z warszawskich agentów nieruchomości, ziemia w Białołęce może być dziś warta co najmniej 90 mln zł. - Właściciele dobrze kombinują. Dzieląc ziemię na działeczki, mogą łatwo ją sprzedać. A budując małe osiedla, zarobią grubą sumę - komentuje wysoki rangą urzędnik ratusza. 



całość


Teraz te tandetne broszurki,  wychwalające zalety turbin wiatrowych ,rozsyłane do mieszkańców gminy,anonimowe "sponsorowane" artykuły w Korso, nabierają jakby innego wymiaru.
Normalna rzetelna firma wchodząca na nowy rynek, dba o swój pozytywny wizerunek,przedstawia swoje osiągnięcia,kontakty,zrealizowane projekty.Jej przedstawiciele są w wszystkich możliwych miejscach ważnych dla lokalnej społeczności.W Kolbuszowej wszystko robione jest na opak,anonimowo,byle jak.
To niczego dobrego nie wróży.
Może więc burmistrz Zuba Jana ,  zrobito co do niego należy-sprawdzi wiarygodność (także finansową) firmy Aquilo.
A może tak radni miejscy w porywie obywatelskiego obowiązku  uchwalili by poprawkę do planu zagospodarowania przestrzennego ,ustalającą  minimalną odległość turbiny wiatrowej od zabudowań mieszkalnych na 2 km?To zgodne z normami w krajach "zachodnich",europejskie,nowoczesne i ekologiczne,a nawet trendy.Radny Wilk w 6 minut przepchnął nazwę mostu na Nilu..Opaliński potrafił wyrwać dyrektorowi Sitce 200 tys. . Taka poprawka , to dla nich betka.W czym problem?
A jakie zdanie na ten temat mają inni radni ; Opaliński,Michno,Karkut, Pik?Mają swoje blogi ,bezpośredni kontakt z setkami miejscowych internautów i... nic,cisza.Po co więc te pamiętniki online?